„Stephen.” - dłoń Chrisitne
Palmer potrząsnęła ramieniem Stephena Strange’a, gdy mężczyzna od kilku chwil
wpatrywał się w wyświetlacz telefonu, leżącego na okrągłym stoliku w kawiarni.
„Hmm…” – mruknął niechętnie,
wyrwany z własnych myśli. „Och, wybacz. Jestem dziś nieco rozkojarzony.” –
uśmiechnął się krzywo spoglądając Christine w oczy.
„Zauważyłam.” – powiedziała
poważnie zmieniając nieco pozycje na krześle i upiła ostatni łyk kawy.
Twarz młodej pani doktor
wyglądała na wyraźnie zmartwioną zachowaniem byłego kolegi po fachu, lecz nie
chciała się narzucać, pamiętając jej wcześniejsze doświadczenie ze Strangem z
czasów, gdy jeszcze formalnie można było nazwać ich parą.
Stephen nie cierpiał nadmiernej
troski, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, dlatego od początku ich
spotkania ignorowała dziwne zachowanie tłumacząc sobie, że ma po prostu kiepski
dzień. Przedłużająca się, jednostronna rozmowa i brak zainteresowania jej osobą
zakłuły Chrisitne w serce, chociaż robiła wszystko, aby nie dać po sobie tego
poznać. Czekała na to spotkanie sporo czasu, a wszystko wskazywało na to, że
nie będzie należało do udanych.
Do końca przerwy pozostało jej
niecałej dwadzieścia minut, a jedynymi słowami jakimi dziś porozumiewał się
Stephen były „tak” oraz „wszystko w porządku”. Jego kawa, którą zamówiła tuż
przed spotkaniem, zdążyła już dawno wystygnąć. Czekoladowy donut z orzechową
posypką pozostał nietknięty, kiedy jeszcze miesiąc temu zajadał się nim z
uśmiechem na ustach. Bez wątpienia coś go trapiło. Zastanawiało ją jednak czy
ma to coś wspólnego z „sektą”, do której należał, czy z czymś zupełnie
przyziemnym.
„Więc…” – Christine kontynuowała
próbując raz jeszcze dotrzeć w głąb przyjaciela, który przyglądał się
pracującym kelnerką w kawiarni i postukiwał niespokojnie palcem po swoim udzie.
„Konferencja w Toronto skończyła się całkiem przyjemnie, pomijając fakt, że
moje wystąpienie należało chyba do najmniej udanych w całej karierze. „ –
kobieta przerwała po raz kolejny, aby sprawdzić reakcję czarnoksiężnika. Znów
błądził w swoich myślach. „Stephen, czy ty mnie w ogóle słuchasz?”
Wzrok czarnoksiężnika znów
spoczął na młodej pani doktor. Nagle dotarło do niego jak mocno była zmartwiona
i jak chętnie dzieliła się z nim kawałkiem swojego życia, a on przez całe
spotkanie nie powiedział nic przyjemnego. Odchrząknął, aby oczyścić gardło,
poprawił się na krześle przy okazji uspokajając nerwowy tik palcem i odezwał
się do przyjaciółki:
„Wybacz mi Christine.” –
powiedział szczerze pochylając się do przodu, aby być nieco bliżej kobiety.
„Nie jestem dziś w nastroju do rozmów. Prawdę mówiąc, chciałem odwołać nasze
dzisiejsze spotkanie.”
„Cóż „ – zaczęła. „ jestem
niezmiernie ciekawa co zaważyło, że do spotkania jednak doszło, a raczej kto,
bo na moje oko była to kobieta.”
Stephen westchnął zdając sobie
sprawę, że czas spędzony w przeszłości z Christine, był jego słabością. Lekarka
czytała go jak otwartą książkę.
„Tak, przyznaję, była to
kobieta.” – przytaknął zrezygnowany i jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz
telefonu. Żadnych nowych wiadomości. Miał ogromną nadzieję, że nie była to
cisza przed burzą. „Ale to nie jest tak jak ci się może wydawać.”
„Ach, klasyka.” – warknęła
oschle, opadając na oparcie niewygodnego krzesła. „Naprawdę myślicie, że jakaś
kobieta się na to nabierze?”
„Christine… Może to wydawać się dla
ciebie nierealne, ale spójrz na mnie, jestem śmiertelnie poważny. Nic nie łączy
mnie z tą kobietą. To ona zachęciła mnie do przyjścia na nasze umówione
spotkanie.”
„Och.” – Christine była wyraźnie
zaskoczona słowami przyjaciela. „Mogę poznać imię tej kobiety? Jak się
poznaliście? Och, boże. Tylko nie mów, że należy do tej twojej sekty.”
„To dość skomplikowane.” –
Stephen uniósł brwi rozdrażniony natłokiem pytań. „Nazywa się Elizabeth.”
„Przepiękne imię. Brytyjskie.
Jest brytyjką?”
„Nie Christine, nie jest
brytyjką i tak, należy do mojej sekty. Jest moją przyjaciółką.”
„Poczekaj, poczekaj.” –
Christine uniosła do góry dłonie zatrzymując go przed kontynuowaniem i
przyjrzała się uważnie Stephenowi. „Widzieliśmy się ostatni raz jakiś miesiąc
temu. Teraz mówisz mi, że poznałeś jakąś kobietę, która w cudowny sposób w
miesiąc staje się twoją przyjaciółką? Czy aby mnie pamięć nie myli i cudowny
Stephen Strange miał w swoim życiu kilku przyjaciół, których zaufanie zdobywał
latami?”
„Christine…” – czarnoksiężnik
dotknął prawą ręką skroni i rozmasował ją nieco, aby się uspokoić. Ta rozmowa
nie prowadziła do niczego dobrego, a powoli zamieniała się w nieprzyjemną
wymianę zdań.
„Co będzie dalej? Spotkamy się
za kolejny miesiąc, a twoja przyjaciółka stanie się kochanką jak ja?”
„Wystarczy.” – podniesiony ton
Stephena usłyszały dwa sąsiednie stoliki, a cieszący się posiłkiem, roześmiani
studenci, zerknęli w ich stronę.
Strange uśmiechnął się przepraszająco w ich
stronę, równocześnie sugerując, że są w porządku, a jego rozmowa z Christine
nie skończy się kłótnią. Czy aby na pewno?
Młoda lekarka była poważnie
wzburzona. Zagryzała nerwowo policzek od środka, by uspokoić targające nią
nerwy, co chwilę poprawiała opadający kosmyk włosów, a jej nogi podrygiwały w
górę i w dół. Stephen dał jej czas na uspokojenie, sam również nie należał do
opanowanych osób, a zachowanie Christine wytrąciło go z równowagi. Byli
dorośli, a ona zachowywała się jak nastolatka w dodatku robiła mu sceny
zazdrości w zatłoczonej kawiarni Metro-General Hospital. Nie chciał powiedzieć
jej czegoś niemiłego, dlatego postanowił milczeć tak długo aż Christine nie
odezwie się pierwsza.
Zdziwił się, gdy pani doktor
wstała nagle i szarpnęła za papierowy kubek po kawie z logiem kawiarni, a
następnie nerwowym krokiem odeszła najprawdopodobniej w stronę koszy na śmieci.
Nie. Christine nie zostawiłaby
go bez pożegnania. Znał ją zbyt dobrze. Zawsze musiała mieć ostatnie zdanie i
tym razem na pewno też tak będzie.
Gdy młoda pani doktor dumała nad
koszami, Stephen poczuł w głębi siebie dotkliwy wstrząs magiczny. Od razu stał
się bardziej pobudzony i rozejrzał się wokół siebie wyglądając potencjalnego
zagrożenia. Zaskoczony tak potężną dawką energii, nawet przez moment nie
pomyślał, aby spojrzeć na wyświetlacz telefonu, który zaalarmował właściciela o
przychodzącej wiadomości. Był pewien, że coś wydarzy się właśnie wokół szpitala,
a nie nieco dalej w miejscu zwanym nowojorskim Sanktuarium, gdzie pozostała
bezbronna Elizabeth.
Ludzie wokół ich stolika
kontynuowali swój posiłek i byli zajęci rozmową. Zachowywali się zwyczajnie jak
pracownicy i studenci podczas lunchu, śmiejąc się i odpoczywając przed ciężkim
dniem jaki ich czekał w szpitalu. Potencjalne zagrożenie zauważyliby dopiero w
chwili faktycznego ataku, który nie nadchodził. Stephen nie wiedział co o tym
sądzić. Stał zdezorientowany szukając między stolikami obecności wroga. Nie
było nikogo. Dopiero Christine sprowadziła go na ziemię, kładąc na jego
ramieniu dłoń.
„Stephen myślę, że nieco
przesadziłam.” – mówiła wolno, widocznie zażenowana swoim zachowaniem. „Nie
powinnam cię była bezpodstawnie oskarżać. Przepraszam.”
„Ona potrzebuje pomocy
Christine.” – powiedział oschle. „Jakiś czas temu straciła męża i dziecko,
uwierz mi, że nie w głowię jej teraz związek z innym mężczyzną.”
„Mój boże.” – Christine
zasłoniła usta dłonią. Była zła na siebie, że tak mocno zareagowała na
szczerość byłego kochanka. „Stephen ja… Przepraszam, nie wiedziałam, że sprawa
jest aż tak poważna. Jezu, zachowałam się jak idiotka.”
„Gdybyś dała mi dokończyć na
pewno byś się dowiedziała.” – odparł nieprzyjemnie i jeszcze raz rozejrzał się niespokojnie
po kawiarni, zanim spojrzał na Christine. „Nie wiem jak ukoić jej ból, jak
pomóc jej przez to przejść. Staram się cały czas dotrzymywać jej towarzystwa,
ale ona zawsze znajdzie sposób, aby gdzieś przepaść i wrócić w przeszłość. Ma
koszmary. Słyszę jak płacze po nocach.”
„A rozmowa z psychologiem?”
„Nie będzie chciała przyjść.
Jest zbyt uparta.”
„Całkiem znajome.” – mruknęła
cicho pod nosem jednocześnie unosząc brwi do góry. Stephen słyszał jej słowa,
ale nie miał zamiaru na nie reagować. „Może ja mogłabym z nią porozmawiać?” –
zapytała niepewnie, obawiając się reakcji Stephena.
Nie była daleka w swoich
domysłach. Były neurochirurg spojrzał na Christine jak na wariatkę, a zaraz po
tym roześmiał się lekceważąco.
„Teraz chcesz z nią rozmawiać, a
wcześniej oskarżałaś ją o romans ze mną? Wybacz Christine, ale to trochę niedorzeczne.”
„Przyznaje, zachowałam się
nieprzyzwoicie, ale ty wcale nie musisz mi o tym przypominać, ok?” – odgryzła
się. „Kiedy spotykasz się z kobietą po miesiącu, nie słuchasz jej i zerkasz
ciągle na telefon, a potem mówisz jej o innej, to nie dziw się, że reaguje w
ten sposób.”
Stephen pokręcił głową, a jego
nerwowe podrygiwanie palcem palcem po udzie wróciło. „Niczego ci nie
obiecywałem. Nie jesteśmy parą. Byliśmy kochankami, ale teraz jedyne co nas łączy
Christine to przyjaźń. Chyba najwyższy czas, abyś to zaakceptowała.”
Christine zagryzła policzek od
środka próbując powstrzymać gromadzące się w oczach łzy. Słowa Stephena bardzo
ją raniły, a fakt, że kilka par oczu notorycznie przypatrywało się ich wymianie
zdań, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Dzisiejszego dnia spodziewała
się usłyszeć zupełnie coś innego, a tymczasem znaleźli się w sytuacji, która w
połowię przypominała tą sprzed roku w jego mieszkaniu. Tym razem to ona
zawiniła.
Malutka dioda migająca na
wyświetlaczu telefonu, sygnalizująca wiadomość lub nieodebrane połączenie w
końcu przyciągnęła uwagę czarnoksiężnika. Mężczyzna rzucił się do urządzenia i
odblokował ekran, aby odczytać odebraną wiadomość.
Minęło dziesięć minut odkąd
wiadomość dotarła do Stephena. Nadawcą była Elizabeth i wzywała pomocy. Oddech
ugrzązł mu w gardle, a serce na moment przestało bić. Dopiero teraz dotarło do
niego skąd ten wcześniejszy wstrząs. To nie ulice Nowego Yorku były zagrożone,
a prześliczna, kasztanowłosa kobieta zamknięta w Sanktuarium bez szans na
obronę. Natychmiast wstał i wybiegł z kawiarni zostawiając zdezorientowaną
Christine samą ze swoimi domysłami.
Po przybyciu na miejsce
dowiedział się jak bardzo się mylił. Wstrząs spowodowała Elizabeth. Kasztanowłosa
czarodziejka władała tak ogromną mocą, że udało jej się przebić przez
wielopoziomowe, skomplikowane zaklęcie, które miało ją czynić bezbronną.
Wszystko wokół nich unosiło się w górze, a za plecami Elizabeth pływała w
powietrzu jego Peleryna Lewitacji, obserwując ją i chroniąc przed ewentualnym
niebezpieczeństwem ze strony intruza. Zrozumiał jak wyjątkowa była ta
dziewczyna i dlaczego Wong tak mocno starał się ją chronić od wszelkich
niebezpieczeństw.
* * *
Kiedy się przebudziła za oknami
było już ciemno, podobnie jak wewnątrz sypialni. Jedyny blask światła dobijał
się z lampki stojącej na szafce nocnej obok łóżka. Nie był jednak ostry, a
stonowany do najmniejszego stopnia tak, aby nie raził jej w oczy. Rozejrzała się po sypialni i śmiało można
stwierdzić, że ktoś przy niej czuwał. Sugerowało to pozostawione obok łóżka
krzesło i leżąca na nim książka, której tytułu nie potrafiła odczytać. Obraz
przed oczami był jeszcze rozmyty.
W głowię jej dzwoniło jak po
jednym z koncertów, na który uciekła kiedyś z Kamar-Taj z przyjacielem z okresu
nastoletniego buntu. Stali wtedy pod samą sceną, bawiąc się pośród rozbawionego
tłumu fanów i oglądając muzyków w ich szalonym, estradowym tańcu, słuchając
wokalnych popisów. Efekt po wyjściu z koncertu był dokładnie taki sam i zanikał
stopniowo przez kilka godzin. Pamiętała, że po pojawieniu się w domu odbyła
długą rozmowę z Przedwieczną, ale mimo tego było warto poczuć się choć przez
moment zwykłą nastolatką.
Prócz nieprzyjemnego dzwonienia
w uszach, rujnującego jej nasłuchiwanie dźwięków dochodzących z wnętrza
Sanktuarium, a nawet sypialni, Elizabeth z trudem podniosła się do pozycji
siedzącej, bo świat wokół niej nieprzyjemnie wirował. Usta miała spierzchnięte,
a gardło paliło ją niemiłosiernie z braku płynów. Musiała być nieprzytomna
przez kilka godzin. Na szczęście na szafce nocnej stał dzbanek z wodą i
szklanka, do której ochoczo sięgnęła.
Trzęsące się ręce utrudniały jej nalewanie
przeźroczystego płynu do szklanki. Jakaś jego część rozlała się po mięciutkiej
pościeli, którą była jeszcze przykryta, oprócz stóp wystających poza nią, a
część trafiła w środek naczynia. Ogromny wysiłek jaki włożyła w samo nalanie
wody był tak duży, że zanim sięgnęła szklanką do ust musiała odczekać krótką
chwilę. Do tego czasu nikt się u niej nie pojawił. Cieszyła się z tego powodu,
bo mogła w spokoju zastanowić się nad tym, co wydarzyło się kilka godzin
wcześniej.
Tommy, ten wiecznie roześmiany i
pełen życia Tommy próbował ją zabić z rozkazu Mordo. Nie, Mordo chciał ją żywą,
a Tommy pragnął jej śmierci, jednak zupełnie nie wiedziała, co skłoniło
przyjaciela jej zmarłego męża do tak przerażającego czynu. Co miało aż tak
ogromny wpływ na niego? Mordo? Czyżby robił wszystko, aby poróżnić ją z
pozostałymi przyjaciółmi? Jak Tommy ją wyśledził? Czy Mordo wiedział, gdzie się
ukrywała? Było tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Właściwie odpowiedzi
mogła udzielić jej tylko jedna osoba, o ile jeszcze żyła. Wong.
Wszechogarniająca wściekłość
była impulsem, który zmobilizował ją do wstania z ciepłego łóżka. Odrzuciła
pościel na drugą część łóżka, odstawiła opróżnioną szklankę na szafkę nocną i
podreptała do łazienki należącej do jej sypialni. Od razu otoczyło ją chłodne powietrze
Sanktuarium.
Drzwi zamknęła na klucz w obawie
przed niechcianym gościem. Odkręciła gałkę z ciepłą i zimną wodą, aby wanna
napełniła się podczas, gdy ona miała pozbyć się ciuchów. Zaczęła od bluzki
rzucając ją w kąt łazienki, zaraz po niej w ruch poszły wąskie spodnie, które i
tak były na nią za szerokie, skarpetki i bielizna. Całe jej ciało pokrywały
stare blizny. Większość z nich były płytkie, wyblakłe i prawie niewidoczne dla
ludzkiego oka, lecz kilka z nich wyraźnie odznaczało się na mleczno-białej
skórze upadłej czarodziejki. Jedną z nich była blizna po porodzie jej nie żyjącej
córeczki, a drugą świeża pamiątka zafundowana przez Mordo miesiąc temu.
Elizabeth dotknęła najmocniej
zaczerwienionej rany, z której dopiero co Stephen ściągnął jej szwy. Kątem oka
dostrzegła obok siebie jakiś ruch, odwróciła lekko głowę i zorientowała się jak
wielki błąd popełniła spoglądając na swoje odbicie. Po prawej stronie wisiało
ogromne lustro. Oczywiście, że lustra wisiały w łazienkach. Był to normalny
element wystroju tych pomieszczeń, ale to lustro obejmowało ją całą, od stóp do
głowy. Nagą.
Nigdy nie przywiązywała szczególnej wagi do
wyglądu własnego ciała w końcu na co dzień walczyła o własne życie, a walka
zawsze pozostawiała po sobie jakieś ślady. James zawsze powtarzał jej, że jest
piękna i nie musi się wstydzić starych blizn, ale dziś przyglądając się sobie w
lustrze ujrzała potwora, którym powoli się stawała przez całe swoje życie. Była
zupełnym wrakiem człowieka. Wychudzona i poobijana z całą masą dowodów na
skórze. Załkała jak dziecko, a po bladych policzkach popłynęły słone łzy. Zamknęła
oczy i odwróciła w przeciwną stronę czując ogarniający ją wstyd.
„Co uczyniłam w życiu?” –
jęknęła smutno. „Dlaczego jestem tak karana przez los? Dlaczego wszyscy,
których kocham tak bardzo mnie ranią?”
Dłonie Elizabeth opadły na bok
wanny napełniającej się gorącą wodą. Para wodna unosiła się wokół niej tworząc
wilgotne powietrze skraplające się na jej nagie ciało. W łazience zaczynało się
robić gorąco, a pokrywająca jej ciało gęsia skórka, zaczęła powoli znikać.
„Tato, mamo…” – szloch
wstrząsnął jej ciałem. „…gdziekolwiek jesteście, błagam, pomóżcie mi. Chcę
tylko zaznać szczęścia. Nie pragnę nic więcej jak być szczęśliwym człowiekiem.”
Nie wiedziała, że za drzwiami
łazienki ktoś nasłuchuje. Nie wiedziała, że tą osobą jest Stephen, który
pojawił się w jej sypialni w celu sprawdzenia stanu kasztanowłosej
czarodziejki. Chciał zapukać do drzwi łazienki, ale powstrzymał się, gdy
usłyszał jej gorzki szloch. Serce ścisnął mu potężny żal. Elizabeth była
jeszcze młoda, a przeszła w swoim życiu zbyt wiele. Chciał dać jej ukojenie
jakiego potrzebowała. Chciał, aby zapomniała o wszystkich nieprzyjemnościach
jakie doznała w swoim życiu. Chciał, aby poczuła się szczęśliwa, lecz nie
wiedział jak. Odszedł w głąb sypialni, aby dać czarodziejce odrobinę prywatności.
Woda była gorąca, gdy wchodziła
do wanny. Parzyła ją w skórę, ale w tym momencie potrzebowała takiej kąpieli.
Chciała zmyć z siebie bród, którym obdarzył ją Tommy, a także ten, którym znów
zatruła swoją duszę. Magia z Mrocznego Wymiaru nadal wibrowała w jej żyłach,
rozchodząc się w nich jak trucizna.
Nikt nie był w stanie zapanować
nad czarną magią. Nawet najpotężniejsi czarodzieje ulegali pokusą, a ich serca
nigdy nie były już czyste. Splamione do końca życia. Nie chciała być jedną z
nich, nie chciała być taka jak jej ojciec. Wiedziała jednak, że jest przeklęta
i od niej zależało jak to wykorzysta.
Spędziła w wannie czterdzieści
minut. Przez ten czas Stephen Strange czuwał w sypialni oczekując jej powrotu.
Kilkakrotnie toczył wojnę ze swoimi myślami, czy nie zapukać i upewnić się, że
tam właśnie jest, ale coś wewnątrz niego czuło tą zranioną duszę i dawało znać,
że jest w porządku na tyle na ile było to możliwe fizycznie. Ubrana w biały
szlafrok opuściła ciepły azyl nieco spokojniejsza niż wcześniej. Złość
wyciszyła się, a zastąpiła ją obojętność do czasu aż nie stanęła twarzą w twarz
z przystojnym czarnoksiężnikiem.
Nie liczyli upływającego czasu,
w którym stali wpatrując się w siebie. Nie złamali przyjemnej ciszy przerywanej
głębokimi wdechami kasztanowłosej czarodziejki, słowa były zbędne i oboje
doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jakaś siła przyciągnęła Elizabeth do
Stephena, a on bez słowa przyjął tę kruchą istotę w swoje ramiona, obejmując ją
mocno i wdychając jej słodki zapach. Pachniała cynamonem i miodem. Wiedział, że
zapamięta ten zapach na długo.
„Hej…” – Stephen przemówił
pierwszy nadal trzymając Elizabeth w swoich silnych ramionach. Kobieta
zagłębiła twarz jeszcze głębiej w niego, jakby próbowała znaleźć swój prywatny
azyl, z którego nie chciała się uwalniać. „…już jesteś bezpieczna. Nikt nie
zrobi ci więcej krzywdy.”
Szloch wstrząsnął ciałem
czarodziejki na wspomnienie wydarzeń z przed kilku godzin. Za zamkniętymi
oczami wciąż widziała furię wymalowaną na twarzy dawnego przyjaciela.
„Popełniłem ogromny błąd
zostawiając cię dzisiaj samą.” – westchnął żałośnie słysząc jej płacz. „Od
jakiegoś czasu podejrzewałem, że ta cisza nie jest dobra, że coś się za nią
kryję i miałem rację. Nie powinienem był cię posłuchać w kwestii spotkania z
Christine. Nie za cenę twojego bezpieczeństwa.”
Elizabeth oderwała się od
uścisku Stephena i cofnęła krok w tył, otulając się ramionami. Zrobiło jej się
przeraźliwie zimno, gdy ciało czarnoksiężnika znalazło się nieco dalej niż ona
stała. Twarz czarodziejki była wstrząśnięta, a na czole pojawiły się dwie
głębsze bruzdy zdziwienia, gdy dzieliła spojrzenie z mężczyzną.
„Wybacz Stephen, ale nie jesteś
mi nic winien.” – powiedziała. „To ja jestem tą, która nigdy nie będzie w
stanie spłacić długów jakie u ciebie zaciągnęłam. Dwukrotne uratowanie życia,
pomoc przy odzyskaniu mocy. Nawet nie wiem jak mam się za to odwdzięczyć. Moje
bezpieczeństwo jest tylko i wyłącznie moim zmartwieniem. Ty nie możesz się
oskarżać o to, że spotkałeś się z ukochaną, a w między czasie doszło do.. tej
sytuacji.” – dokończyła ostrożnie wpatrując się w zdezorientowanego Strange’a.
„Wysłałaś do mnie wiadomość.” –
zauważył. „Oczekiwałaś pomocy.”
„Bałam się o życie Wonga. Nie
wiedziałam do czego zdolny jest Thomas, by mnie dorwać. Wong został sam na sam
z furiatem.” – kasztanowłosa czarodziejka przeczesała dłońmi opadające jej na
twarz, mokre kosmyki włosów i zawiesiła ręce na karku. „Kiedyś myślałam, że
znam tego człowieka, a dziś w jego oczach widziałam tylko nienawiść bijącą w
moją stronę.”
„Christine nie jest moją
ukochaną.” – słowa uciekły z ust Stephena zanim przemyślał ich znaczenie.
Elizabeth spojrzała na niego spod byka, starając się zrozumieć nagłą zmianę
tematu.
„Co?”
„Jesteśmy przyjaciółmi albo
byliśmy, bo zostawiłem ją w kawiarni bez słowa pożegnania.” – wyjaśnił, ale
Elizabeth nie skomentowała jego słów. „Kim jest dla ciebie ten cały Thomas?”
„Był przyjacielem mojego męża.”
„Bliskim?”
„Dość bliskim.” – przyznała skinieniem
głowy. „Przyjaźnili się od dzieciństwa. Jeżeli ktoś ma wiedzieć o mnie prawie
tyle samo co James, to tylko on. Mój mąż dzielił się z nim praktycznie
wszystkim. Thomas wiedział o moich mocach, dzieciństwie, rodzicach. Mordo
musiał to wykorzystać, ale nie mam zielonego pojęcia, czym go zmusił.
Rozmawiałeś z nim?”
„Nie.” – przyznał szczerze. „Byłaś
przez kilka godzin nieprzytomna, a ja wolałem mieć cię na oku niż rozmawiać z
nim. Wong chyba też nie miał takiego zamiaru. Pomyślałem również, że chciałabyś
być przy tej rozmowie.”
„To miłe z twojej strony.
Dziękuje.”
Elizabeth uśmiechnęła się krzywo,
minęła czarnoksiężnika i usiadła na skraju posłanego łóżka. Biały szlafrok,
którym była owinięta komponował się z jej jasną karnacją, a jedyna oznaką, że
kobieta była wciąż żywa, były zaczerwienione od kąpieli policzki. Mimo uśmiechu
jakim obdarowała Strange’a chwilę temu, jej twarz wyrażała ogromny żal, a
akwamarynowe oczy będące najpiękniejszymi jakie w życiu widział, tętniły
nieprzeniknionym smutkiem. Stephen usiadł obok niej sprawiając, że łóżku ugięło
się pod jego ciężarem. Nie zwróciła na to uwagi wpatrując się w jeden punkt na
ziemi, gdzie leżał mięciutki dywan w czerwono-brązowym odcieniu. Dopiero, gdy
ujął jej dłoń, Elizabeth uniosła wzrok i spojrzała na niego zaskoczona tym
gestem.
Kciuk swobodnie śledził jej
wilgotną i niesamowicie delikatną skórę. Sprawiało jej to niezwykłą przyjemność
i dodawało otuchy. Stephen nie musiał jej przekonywać, po której stronie stoi.
Może miesiąc temu nie był do niej przekonany, nie znał jej, ani jej zamiarów,
ale właśnie wtedy połączyła ich dziwna więź, która z dnia na dzień rozkładała
szerzej swoje skrzydła. Stał po jej stronie. Chciał ją chronić nawet za cenę własnego
życia, bo widział w niej coś znacznie lepszego niż to co ona widziała w
lustrze. Dla niego nie była potworem tylko naznaczoną przez los kobietą.
Peleryna Lewitacji owinęła się
nagle wokół Elizabeth zaskakując ich obu. W pierwszym momencie podskoczyła nieco
do góry i zadrżała, gdy materiał starożytnego artefaktu połaskotał jej
odsłoniętą szyję, a tym samym przysunęła się bliżej Stephena, który nie
wypuścił jej dłoni z rąk. Zaśmiała się dźwięcznie i zerknęła przez ramię, by na
nią spojrzeć. W tym samym czasie Stephen przez krótką chwilę rozkoszował się
jej śmiechem próbując zaszufladkować go w swojej pamięci.
„Chyba znalazłaś kolejnego
sojusznika.”- odezwał się cicho Stephen, starając się nie przestraszyć swojej
towarzyszki jak zrobiła to Peleryna Lewitacji.
Elizabeth zmarszczyła brwi. „
Zupełnie nie wiem jak to się stało. Przecież należy do ciebie, a artefakty
przypisują sobie jednego właściciela.”
„Czy to ważne?” – uniósł figlarnie
brew do góry. „A może jesteś kimś wyjątkowych?” – Elizabeth otworzyła usta, by
zaprzeczyć tym błędnym słowom, ale palec Stephena uciszył ją. „Nie mów tego, co
zamierzałaś. Nie przy mnie, dobrze? Dla mnie jesteś kimś wyjątkowym i nie
pozwolę nazywać cię w mojej obecności potworem.”
Elizabeth w odpowiedzi
uśmiechnęła się szeroko.

Nazywam się Benedicta, jestem z Teksasu. Mam chłopaka, z którym chodzę od dwóch lat ... Właśnie się obudził pewnego ranka i powiedział mi, że związek się skończył. Byłem we łzach przez prawie 4 tygodnie ... byłem taki zdezorientowany i złamane serce. Wysłałem moją siostrę i moją najlepszą przyjaciółkę Susan, aby poszły i błagały go, ale on nalegał, że związek się skończył, że był zmęczony mną. Aż do bardzo dobrego dnia, kiedy usłyszałem o dr Ajayi, przeczytałem kilka zeznań na jego stronie, więc postanowiłem spróbować. Skontaktowałem się z nim, a on powiedział mi rzeczy, które należy zrobić, aby rzucić zaklęcie, na początku zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić, i postanowiłem spróbować… zrobiłem to, co doktor Ajayi rzucający zaklęcia kazał mi to zrobić, a potem nie do 7 dni z miejsca, gdzie mój chłopak, który zostawił mnie bez powodu, przyszedł do mojego domu pewnego wieczoru i błagał o powrót, nawet przyszedł z bratem i prosił o wybaczenie .. Po tylu bólach, przez które przeszedłem, mój chłopak wciąż wrócił ... jestem bardzo szczęśliwy ... wszystko dzięki dr Ajayi, możesz skontaktować się z kimkolwiek w celu zaklęcia, wierzę, że zobaczy cię przez twoje problemy .
OdpowiedzUsuńE-mail: drajayi1990@gmail.com
Whatsapp: 2347084887094
Nazywam się Benedicta, jestem z Teksasu. Mam chłopaka, z którym chodzę od dwóch lat ... Właśnie się obudził pewnego ranka i powiedział mi, że związek się skończył. Byłem we łzach przez prawie 4 tygodnie ... byłem taki zdezorientowany i złamane serce. Wysłałem moją siostrę i moją najlepszą przyjaciółkę Susan, aby poszły i błagały go, ale on nalegał, że związek się skończył, że był zmęczony mną. Aż do bardzo dobrego dnia, kiedy usłyszałem o dr Ajayi, przeczytałem kilka zeznań na jego stronie, więc postanowiłem spróbować. Skontaktowałem się z nim, a on powiedział mi rzeczy, które należy zrobić, aby rzucić zaklęcie, na początku zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić, i postanowiłem spróbować… zrobiłem to, co doktor Ajayi rzucający zaklęcia kazał mi to zrobić, a potem nie do 7 dni z miejsca, gdzie mój chłopak, który zostawił mnie bez powodu, przyszedł do mojego domu pewnego wieczoru i błagał o powrót, nawet przyszedł z bratem i prosił o wybaczenie .. Po tylu bólach, przez które przeszedłem, mój chłopak wciąż wrócił ... jestem bardzo szczęśliwy ... wszystko dzięki dr Ajayi, możesz skontaktować się z kimkolwiek w celu zaklęcia, wierzę, że zobaczy cię przez twoje problemy .
OdpowiedzUsuńE-mail: drajayi1990@gmail.com
Whatsapp: 2347084887094