wtorek, 11 września 2018

Akwamarynowa Tajemnica - seria 01. epizod 05.




„Stephen.” - dłoń Chrisitne Palmer potrząsnęła ramieniem Stephena Strange’a, gdy mężczyzna od kilku chwil wpatrywał się w wyświetlacz telefonu, leżącego na okrągłym stoliku w kawiarni.
„Hmm…” – mruknął niechętnie, wyrwany z własnych myśli. „Och, wybacz. Jestem dziś nieco rozkojarzony.” – uśmiechnął się krzywo spoglądając Christine w oczy.
„Zauważyłam.” – powiedziała poważnie zmieniając nieco pozycje na krześle i upiła ostatni łyk kawy.
Twarz młodej pani doktor wyglądała na wyraźnie zmartwioną zachowaniem byłego kolegi po fachu, lecz nie chciała się narzucać, pamiętając jej wcześniejsze doświadczenie ze Strangem z czasów, gdy jeszcze formalnie można było nazwać ich parą.
Stephen nie cierpiał nadmiernej troski, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, dlatego od początku ich spotkania ignorowała dziwne zachowanie tłumacząc sobie, że ma po prostu kiepski dzień. Przedłużająca się, jednostronna rozmowa i brak zainteresowania jej osobą zakłuły Chrisitne w serce, chociaż robiła wszystko, aby nie dać po sobie tego poznać. Czekała na to spotkanie sporo czasu, a wszystko wskazywało na to, że nie będzie należało do udanych.
Do końca przerwy pozostało jej niecałej dwadzieścia minut, a jedynymi słowami jakimi dziś porozumiewał się Stephen były „tak” oraz „wszystko w porządku”. Jego kawa, którą zamówiła tuż przed spotkaniem, zdążyła już dawno wystygnąć. Czekoladowy donut z orzechową posypką pozostał nietknięty, kiedy jeszcze miesiąc temu zajadał się nim z uśmiechem na ustach. Bez wątpienia coś go trapiło. Zastanawiało ją jednak czy ma to coś wspólnego z „sektą”, do której należał, czy z czymś zupełnie przyziemnym.
„Więc…” – Christine kontynuowała próbując raz jeszcze dotrzeć w głąb przyjaciela, który przyglądał się pracującym kelnerką w kawiarni i postukiwał niespokojnie palcem po swoim udzie. „Konferencja w Toronto skończyła się całkiem przyjemnie, pomijając fakt, że moje wystąpienie należało chyba do najmniej udanych w całej karierze. „ – kobieta przerwała po raz kolejny, aby sprawdzić reakcję czarnoksiężnika. Znów błądził w swoich myślach. „Stephen, czy ty mnie w ogóle słuchasz?”
Wzrok czarnoksiężnika znów spoczął na młodej pani doktor. Nagle dotarło do niego jak mocno była zmartwiona i jak chętnie dzieliła się z nim kawałkiem swojego życia, a on przez całe spotkanie nie powiedział nic przyjemnego. Odchrząknął, aby oczyścić gardło, poprawił się na krześle przy okazji uspokajając nerwowy tik palcem i odezwał się do przyjaciółki:
„Wybacz mi Christine.” – powiedział szczerze pochylając się do przodu, aby być nieco bliżej kobiety. „Nie jestem dziś w nastroju do rozmów. Prawdę mówiąc, chciałem odwołać nasze dzisiejsze spotkanie.”
„Cóż „ – zaczęła. „ jestem niezmiernie ciekawa co zaważyło, że do spotkania jednak doszło, a raczej kto, bo na moje oko była to kobieta.”
Stephen westchnął zdając sobie sprawę, że czas spędzony w przeszłości z Christine, był jego słabością. Lekarka czytała go jak otwartą książkę.
„Tak, przyznaję, była to kobieta.” – przytaknął zrezygnowany i jeszcze raz spojrzał na wyświetlacz telefonu. Żadnych nowych wiadomości. Miał ogromną nadzieję, że nie była to cisza przed burzą. „Ale to nie jest tak jak ci się może wydawać.”
„Ach, klasyka.” – warknęła oschle, opadając na oparcie niewygodnego krzesła. „Naprawdę myślicie, że jakaś kobieta się na to nabierze?”
„Christine… Może to wydawać się dla ciebie nierealne, ale spójrz na mnie, jestem śmiertelnie poważny. Nic nie łączy mnie z tą kobietą. To ona zachęciła mnie do przyjścia na nasze umówione spotkanie.”
„Och.” – Christine była wyraźnie zaskoczona słowami przyjaciela. „Mogę poznać imię tej kobiety? Jak się poznaliście? Och, boże. Tylko nie mów, że należy do tej twojej sekty.”
„To dość skomplikowane.” – Stephen uniósł brwi rozdrażniony natłokiem pytań. „Nazywa się Elizabeth.”
„Przepiękne imię. Brytyjskie. Jest brytyjką?”
„Nie Christine, nie jest brytyjką i tak, należy do mojej sekty. Jest moją przyjaciółką.”
„Poczekaj, poczekaj.” – Christine uniosła do góry dłonie zatrzymując go przed kontynuowaniem i przyjrzała się uważnie Stephenowi. „Widzieliśmy się ostatni raz jakiś miesiąc temu. Teraz mówisz mi, że poznałeś jakąś kobietę, która w cudowny sposób w miesiąc staje się twoją przyjaciółką? Czy aby mnie pamięć nie myli i cudowny Stephen Strange miał w swoim życiu kilku przyjaciół, których zaufanie zdobywał latami?”
„Christine…” – czarnoksiężnik dotknął prawą ręką skroni i rozmasował ją nieco, aby się uspokoić. Ta rozmowa nie prowadziła do niczego dobrego, a powoli zamieniała się w nieprzyjemną wymianę zdań.
„Co będzie dalej? Spotkamy się za kolejny miesiąc, a twoja przyjaciółka stanie się kochanką jak ja?”
„Wystarczy.” – podniesiony ton Stephena usłyszały dwa sąsiednie stoliki, a cieszący się posiłkiem, roześmiani studenci, zerknęli w ich stronę.
 Strange uśmiechnął się przepraszająco w ich stronę, równocześnie sugerując, że są w porządku, a jego rozmowa z Christine nie skończy się kłótnią. Czy aby na pewno?
Młoda lekarka była poważnie wzburzona. Zagryzała nerwowo policzek od środka, by uspokoić targające nią nerwy, co chwilę poprawiała opadający kosmyk włosów, a jej nogi podrygiwały w górę i w dół. Stephen dał jej czas na uspokojenie, sam również nie należał do opanowanych osób, a zachowanie Christine wytrąciło go z równowagi. Byli dorośli, a ona zachowywała się jak nastolatka w dodatku robiła mu sceny zazdrości w zatłoczonej kawiarni Metro-General Hospital. Nie chciał powiedzieć jej czegoś niemiłego, dlatego postanowił milczeć tak długo aż Christine nie odezwie się pierwsza.
Zdziwił się, gdy pani doktor wstała nagle i szarpnęła za papierowy kubek po kawie z logiem kawiarni, a następnie nerwowym krokiem odeszła najprawdopodobniej w stronę koszy na śmieci.
Nie. Christine nie zostawiłaby go bez pożegnania. Znał ją zbyt dobrze. Zawsze musiała mieć ostatnie zdanie i tym razem na pewno też tak będzie.
Gdy młoda pani doktor dumała nad koszami, Stephen poczuł w głębi siebie dotkliwy wstrząs magiczny. Od razu stał się bardziej pobudzony i rozejrzał się wokół siebie wyglądając potencjalnego zagrożenia. Zaskoczony tak potężną dawką energii, nawet przez moment nie pomyślał, aby spojrzeć na wyświetlacz telefonu, który zaalarmował właściciela o przychodzącej wiadomości. Był pewien, że coś wydarzy się właśnie wokół szpitala, a nie nieco dalej w miejscu zwanym nowojorskim Sanktuarium, gdzie pozostała bezbronna Elizabeth.
Ludzie wokół ich stolika kontynuowali swój posiłek i byli zajęci rozmową. Zachowywali się zwyczajnie jak pracownicy i studenci podczas lunchu, śmiejąc się i odpoczywając przed ciężkim dniem jaki ich czekał w szpitalu. Potencjalne zagrożenie zauważyliby dopiero w chwili faktycznego ataku, który nie nadchodził. Stephen nie wiedział co o tym sądzić. Stał zdezorientowany szukając między stolikami obecności wroga. Nie było nikogo. Dopiero Christine sprowadziła go na ziemię, kładąc na jego ramieniu dłoń.
„Stephen myślę, że nieco przesadziłam.” – mówiła wolno, widocznie zażenowana swoim zachowaniem. „Nie powinnam cię była bezpodstawnie oskarżać. Przepraszam.”
„Ona potrzebuje pomocy Christine.” – powiedział oschle. „Jakiś czas temu straciła męża i dziecko, uwierz mi, że nie w głowię jej teraz związek z innym mężczyzną.”
„Mój boże.” – Christine zasłoniła usta dłonią. Była zła na siebie, że tak mocno zareagowała na szczerość byłego kochanka. „Stephen ja… Przepraszam, nie wiedziałam, że sprawa jest aż tak poważna. Jezu, zachowałam się jak idiotka.”
„Gdybyś dała mi dokończyć na pewno byś się dowiedziała.” – odparł nieprzyjemnie i jeszcze raz rozejrzał się niespokojnie po kawiarni, zanim spojrzał na Christine. „Nie wiem jak ukoić jej ból, jak pomóc jej przez to przejść. Staram się cały czas dotrzymywać jej towarzystwa, ale ona zawsze znajdzie sposób, aby gdzieś przepaść i wrócić w przeszłość. Ma koszmary. Słyszę jak płacze po nocach.”
„A rozmowa z psychologiem?”
„Nie będzie chciała przyjść. Jest zbyt uparta.”
„Całkiem znajome.” – mruknęła cicho pod nosem jednocześnie unosząc brwi do góry. Stephen słyszał jej słowa, ale nie miał zamiaru na nie reagować. „Może ja mogłabym z nią porozmawiać?” – zapytała niepewnie, obawiając się reakcji Stephena.
Nie była daleka w swoich domysłach. Były neurochirurg spojrzał na Christine jak na wariatkę, a zaraz po tym roześmiał się lekceważąco.
„Teraz chcesz z nią rozmawiać, a wcześniej oskarżałaś ją o romans ze mną? Wybacz Christine, ale to trochę niedorzeczne.”
„Przyznaje, zachowałam się nieprzyzwoicie, ale ty wcale nie musisz mi o tym przypominać, ok?” – odgryzła się. „Kiedy spotykasz się z kobietą po miesiącu, nie słuchasz jej i zerkasz ciągle na telefon, a potem mówisz jej o innej, to nie dziw się, że reaguje w ten sposób.”
Stephen pokręcił głową, a jego nerwowe podrygiwanie palcem palcem po udzie wróciło. „Niczego ci nie obiecywałem. Nie jesteśmy parą. Byliśmy kochankami, ale teraz jedyne co nas łączy Christine to przyjaźń. Chyba najwyższy czas, abyś to zaakceptowała.”
Christine zagryzła policzek od środka próbując powstrzymać gromadzące się w oczach łzy. Słowa Stephena bardzo ją raniły, a fakt, że kilka par oczu notorycznie przypatrywało się ich wymianie zdań, nie robił na niej najmniejszego wrażenia. Dzisiejszego dnia spodziewała się usłyszeć zupełnie coś innego, a tymczasem znaleźli się w sytuacji, która w połowię przypominała tą sprzed roku w jego mieszkaniu. Tym razem to ona zawiniła.
Malutka dioda migająca na wyświetlaczu telefonu, sygnalizująca wiadomość lub nieodebrane połączenie w końcu przyciągnęła uwagę czarnoksiężnika. Mężczyzna rzucił się do urządzenia i odblokował ekran, aby odczytać odebraną wiadomość.
Minęło dziesięć minut odkąd wiadomość dotarła do Stephena. Nadawcą była Elizabeth i wzywała pomocy. Oddech ugrzązł mu w gardle, a serce na moment przestało bić. Dopiero teraz dotarło do niego skąd ten wcześniejszy wstrząs. To nie ulice Nowego Yorku były zagrożone, a prześliczna, kasztanowłosa kobieta zamknięta w Sanktuarium bez szans na obronę. Natychmiast wstał i wybiegł z kawiarni zostawiając zdezorientowaną Christine samą ze swoimi domysłami.
Po przybyciu na miejsce dowiedział się jak bardzo się mylił. Wstrząs spowodowała Elizabeth. Kasztanowłosa czarodziejka władała tak ogromną mocą, że udało jej się przebić przez wielopoziomowe, skomplikowane zaklęcie, które miało ją czynić bezbronną. Wszystko wokół nich unosiło się w górze, a za plecami Elizabeth pływała w powietrzu jego Peleryna Lewitacji, obserwując ją i chroniąc przed ewentualnym niebezpieczeństwem ze strony intruza. Zrozumiał jak wyjątkowa była ta dziewczyna i dlaczego Wong tak mocno starał się ją chronić od wszelkich niebezpieczeństw.

* * *

Kiedy się przebudziła za oknami było już ciemno, podobnie jak wewnątrz sypialni. Jedyny blask światła dobijał się z lampki stojącej na szafce nocnej obok łóżka. Nie był jednak ostry, a stonowany do najmniejszego stopnia tak, aby nie raził jej w oczy.  Rozejrzała się po sypialni i śmiało można stwierdzić, że ktoś przy niej czuwał. Sugerowało to pozostawione obok łóżka krzesło i leżąca na nim książka, której tytułu nie potrafiła odczytać. Obraz przed oczami był jeszcze rozmyty.
W głowię jej dzwoniło jak po jednym z koncertów, na który uciekła kiedyś z Kamar-Taj z przyjacielem z okresu nastoletniego buntu. Stali wtedy pod samą sceną, bawiąc się pośród rozbawionego tłumu fanów i oglądając muzyków w ich szalonym, estradowym tańcu, słuchając wokalnych popisów. Efekt po wyjściu z koncertu był dokładnie taki sam i zanikał stopniowo przez kilka godzin. Pamiętała, że po pojawieniu się w domu odbyła długą rozmowę z Przedwieczną, ale mimo tego było warto poczuć się choć przez moment zwykłą nastolatką.
Prócz nieprzyjemnego dzwonienia w uszach, rujnującego jej nasłuchiwanie dźwięków dochodzących z wnętrza Sanktuarium, a nawet sypialni, Elizabeth z trudem podniosła się do pozycji siedzącej, bo świat wokół niej nieprzyjemnie wirował. Usta miała spierzchnięte, a gardło paliło ją niemiłosiernie z braku płynów. Musiała być nieprzytomna przez kilka godzin. Na szczęście na szafce nocnej stał dzbanek z wodą i szklanka, do której ochoczo sięgnęła.
 Trzęsące się ręce utrudniały jej nalewanie przeźroczystego płynu do szklanki. Jakaś jego część rozlała się po mięciutkiej pościeli, którą była jeszcze przykryta, oprócz stóp wystających poza nią, a część trafiła w środek naczynia. Ogromny wysiłek jaki włożyła w samo nalanie wody był tak duży, że zanim sięgnęła szklanką do ust musiała odczekać krótką chwilę. Do tego czasu nikt się u niej nie pojawił. Cieszyła się z tego powodu, bo mogła w spokoju zastanowić się nad tym, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej.
Tommy, ten wiecznie roześmiany i pełen życia Tommy próbował ją zabić z rozkazu Mordo. Nie, Mordo chciał ją żywą, a Tommy pragnął jej śmierci, jednak zupełnie nie wiedziała, co skłoniło przyjaciela jej zmarłego męża do tak przerażającego czynu. Co miało aż tak ogromny wpływ na niego? Mordo? Czyżby robił wszystko, aby poróżnić ją z pozostałymi przyjaciółmi? Jak Tommy ją wyśledził? Czy Mordo wiedział, gdzie się ukrywała? Było tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Właściwie odpowiedzi mogła udzielić jej tylko jedna osoba, o ile jeszcze żyła. Wong.
Wszechogarniająca wściekłość była impulsem, który zmobilizował ją do wstania z ciepłego łóżka. Odrzuciła pościel na drugą część łóżka, odstawiła opróżnioną szklankę na szafkę nocną i podreptała do łazienki należącej do jej sypialni.  Od razu otoczyło ją chłodne powietrze Sanktuarium.
Drzwi zamknęła na klucz w obawie przed niechcianym gościem. Odkręciła gałkę z ciepłą i zimną wodą, aby wanna napełniła się podczas, gdy ona miała pozbyć się ciuchów. Zaczęła od bluzki rzucając ją w kąt łazienki, zaraz po niej w ruch poszły wąskie spodnie, które i tak były na nią za szerokie, skarpetki i bielizna. Całe jej ciało pokrywały stare blizny. Większość z nich były płytkie, wyblakłe i prawie niewidoczne dla ludzkiego oka, lecz kilka z nich wyraźnie odznaczało się na mleczno-białej skórze upadłej czarodziejki. Jedną z nich była blizna po porodzie jej nie żyjącej córeczki, a drugą świeża pamiątka zafundowana przez Mordo miesiąc temu.
Elizabeth dotknęła najmocniej zaczerwienionej rany, z której dopiero co Stephen ściągnął jej szwy. Kątem oka dostrzegła obok siebie jakiś ruch, odwróciła lekko głowę i zorientowała się jak wielki błąd popełniła spoglądając na swoje odbicie. Po prawej stronie wisiało ogromne lustro. Oczywiście, że lustra wisiały w łazienkach. Był to normalny element wystroju tych pomieszczeń, ale to lustro obejmowało ją całą, od stóp do głowy. Nagą.
 Nigdy nie przywiązywała szczególnej wagi do wyglądu własnego ciała w końcu na co dzień walczyła o własne życie, a walka zawsze pozostawiała po sobie jakieś ślady. James zawsze powtarzał jej, że jest piękna i nie musi się wstydzić starych blizn, ale dziś przyglądając się sobie w lustrze ujrzała potwora, którym powoli się stawała przez całe swoje życie. Była zupełnym wrakiem człowieka. Wychudzona i poobijana z całą masą dowodów na skórze. Załkała jak dziecko, a po bladych policzkach popłynęły słone łzy. Zamknęła oczy i odwróciła w przeciwną stronę czując ogarniający ją wstyd.
„Co uczyniłam w życiu?” – jęknęła smutno. „Dlaczego jestem tak karana przez los? Dlaczego wszyscy, których kocham tak bardzo mnie ranią?”
Dłonie Elizabeth opadły na bok wanny napełniającej się gorącą wodą. Para wodna unosiła się wokół niej tworząc wilgotne powietrze skraplające się na jej nagie ciało. W łazience zaczynało się robić gorąco, a pokrywająca jej ciało gęsia skórka, zaczęła powoli znikać.
„Tato, mamo…” – szloch wstrząsnął jej ciałem. „…gdziekolwiek jesteście, błagam, pomóżcie mi. Chcę tylko zaznać szczęścia. Nie pragnę nic więcej jak być szczęśliwym człowiekiem.”
Nie wiedziała, że za drzwiami łazienki ktoś nasłuchuje. Nie wiedziała, że tą osobą jest Stephen, który pojawił się w jej sypialni w celu sprawdzenia stanu kasztanowłosej czarodziejki. Chciał zapukać do drzwi łazienki, ale powstrzymał się, gdy usłyszał jej gorzki szloch. Serce ścisnął mu potężny żal. Elizabeth była jeszcze młoda, a przeszła w swoim życiu zbyt wiele. Chciał dać jej ukojenie jakiego potrzebowała. Chciał, aby zapomniała o wszystkich nieprzyjemnościach jakie doznała w swoim życiu. Chciał, aby poczuła się szczęśliwa, lecz nie wiedział jak. Odszedł w głąb sypialni, aby dać czarodziejce  odrobinę prywatności.
Woda była gorąca, gdy wchodziła do wanny. Parzyła ją w skórę, ale w tym momencie potrzebowała takiej kąpieli. Chciała zmyć z siebie bród, którym obdarzył ją Tommy, a także ten, którym znów zatruła swoją duszę. Magia z Mrocznego Wymiaru nadal wibrowała w jej żyłach, rozchodząc się w nich jak trucizna.
Nikt nie był w stanie zapanować nad czarną magią. Nawet najpotężniejsi czarodzieje ulegali pokusą, a ich serca nigdy nie były już czyste. Splamione do końca życia. Nie chciała być jedną z nich, nie chciała być taka jak jej ojciec. Wiedziała jednak, że jest przeklęta i od niej zależało jak to wykorzysta.
Spędziła w wannie czterdzieści minut. Przez ten czas Stephen Strange czuwał w sypialni oczekując jej powrotu. Kilkakrotnie toczył wojnę ze swoimi myślami, czy nie zapukać i upewnić się, że tam właśnie jest, ale coś wewnątrz niego czuło tą zranioną duszę i dawało znać, że jest w porządku na tyle na ile było to możliwe fizycznie. Ubrana w biały szlafrok opuściła ciepły azyl nieco spokojniejsza niż wcześniej. Złość wyciszyła się, a zastąpiła ją obojętność do czasu aż nie stanęła twarzą w twarz z przystojnym czarnoksiężnikiem.
Nie liczyli upływającego czasu, w którym stali wpatrując się w siebie. Nie złamali przyjemnej ciszy przerywanej głębokimi wdechami kasztanowłosej czarodziejki, słowa były zbędne i oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Jakaś siła przyciągnęła Elizabeth do Stephena, a on bez słowa przyjął tę kruchą istotę w swoje ramiona, obejmując ją mocno i wdychając jej słodki zapach. Pachniała cynamonem i miodem. Wiedział, że zapamięta ten zapach na długo.
„Hej…” – Stephen przemówił pierwszy nadal trzymając Elizabeth w swoich silnych ramionach. Kobieta zagłębiła twarz jeszcze głębiej w niego, jakby próbowała znaleźć swój prywatny azyl, z którego nie chciała się uwalniać. „…już jesteś bezpieczna. Nikt nie zrobi ci więcej krzywdy.”
Szloch wstrząsnął ciałem czarodziejki na wspomnienie wydarzeń z przed kilku godzin. Za zamkniętymi oczami wciąż widziała furię wymalowaną na twarzy dawnego przyjaciela.
„Popełniłem ogromny błąd zostawiając cię dzisiaj samą.” – westchnął żałośnie słysząc jej płacz. „Od jakiegoś czasu podejrzewałem, że ta cisza nie jest dobra, że coś się za nią kryję i miałem rację. Nie powinienem był cię posłuchać w kwestii spotkania z Christine. Nie za cenę twojego bezpieczeństwa.”
Elizabeth oderwała się od uścisku Stephena i cofnęła krok w tył, otulając się ramionami. Zrobiło jej się przeraźliwie zimno, gdy ciało czarnoksiężnika znalazło się nieco dalej niż ona stała. Twarz czarodziejki była wstrząśnięta, a na czole pojawiły się dwie głębsze bruzdy zdziwienia, gdy dzieliła spojrzenie z mężczyzną.
„Wybacz Stephen, ale nie jesteś mi nic winien.” – powiedziała. „To ja jestem tą, która nigdy nie będzie w stanie spłacić długów jakie u ciebie zaciągnęłam. Dwukrotne uratowanie życia, pomoc przy odzyskaniu mocy. Nawet nie wiem jak mam się za to odwdzięczyć. Moje bezpieczeństwo jest tylko i wyłącznie moim zmartwieniem. Ty nie możesz się oskarżać o to, że spotkałeś się z ukochaną, a w między czasie doszło do.. tej sytuacji.” – dokończyła ostrożnie wpatrując się w zdezorientowanego Strange’a.
„Wysłałaś do mnie wiadomość.” – zauważył. „Oczekiwałaś pomocy.”
„Bałam się o życie Wonga. Nie wiedziałam do czego zdolny jest Thomas, by mnie dorwać. Wong został sam na sam z furiatem.” – kasztanowłosa czarodziejka przeczesała dłońmi opadające jej na twarz, mokre kosmyki włosów i zawiesiła ręce na karku. „Kiedyś myślałam, że znam tego człowieka, a dziś w jego oczach widziałam tylko nienawiść bijącą w moją stronę.”
„Christine nie jest moją ukochaną.” – słowa uciekły z ust Stephena zanim przemyślał ich znaczenie. Elizabeth spojrzała na niego spod byka, starając się zrozumieć nagłą zmianę tematu.
„Co?”
„Jesteśmy przyjaciółmi albo byliśmy, bo zostawiłem ją w kawiarni bez słowa pożegnania.” – wyjaśnił, ale Elizabeth nie skomentowała jego słów. „Kim jest dla ciebie ten cały Thomas?”
„Był przyjacielem mojego męża.”
„Bliskim?”
„Dość bliskim.” – przyznała skinieniem głowy. „Przyjaźnili się od dzieciństwa. Jeżeli ktoś ma wiedzieć o mnie prawie tyle samo co James, to tylko on. Mój mąż dzielił się z nim praktycznie wszystkim. Thomas wiedział o moich mocach, dzieciństwie, rodzicach. Mordo musiał to wykorzystać, ale nie mam zielonego pojęcia, czym go zmusił. Rozmawiałeś z nim?”
„Nie.” – przyznał szczerze. „Byłaś przez kilka godzin nieprzytomna, a ja wolałem mieć cię na oku niż rozmawiać z nim. Wong chyba też nie miał takiego zamiaru. Pomyślałem również, że chciałabyś być przy tej rozmowie.”
„To miłe z twojej strony. Dziękuje.”
Elizabeth uśmiechnęła się krzywo, minęła czarnoksiężnika i usiadła na skraju posłanego łóżka. Biały szlafrok, którym była owinięta komponował się z jej jasną karnacją, a jedyna oznaką, że kobieta była wciąż żywa, były zaczerwienione od kąpieli policzki. Mimo uśmiechu jakim obdarowała Strange’a chwilę temu, jej twarz wyrażała ogromny żal, a akwamarynowe oczy będące najpiękniejszymi jakie w życiu widział, tętniły nieprzeniknionym smutkiem. Stephen usiadł obok niej sprawiając, że łóżku ugięło się pod jego ciężarem. Nie zwróciła na to uwagi wpatrując się w jeden punkt na ziemi, gdzie leżał mięciutki dywan w czerwono-brązowym odcieniu. Dopiero, gdy ujął jej dłoń, Elizabeth uniosła wzrok i spojrzała na niego zaskoczona tym gestem.
Kciuk swobodnie śledził jej wilgotną i niesamowicie delikatną skórę. Sprawiało jej to niezwykłą przyjemność i dodawało otuchy. Stephen nie musiał jej przekonywać, po której stronie stoi. Może miesiąc temu nie był do niej przekonany, nie znał jej, ani jej zamiarów, ale właśnie wtedy połączyła ich dziwna więź, która z dnia na dzień rozkładała szerzej swoje skrzydła. Stał po jej stronie. Chciał ją chronić nawet za cenę własnego życia, bo widział w niej coś znacznie lepszego niż to co ona widziała w lustrze. Dla niego nie była potworem tylko naznaczoną przez los kobietą.
Peleryna Lewitacji owinęła się nagle wokół Elizabeth zaskakując ich obu. W pierwszym momencie podskoczyła nieco do góry i zadrżała, gdy materiał starożytnego artefaktu połaskotał jej odsłoniętą szyję, a tym samym przysunęła się bliżej Stephena, który nie wypuścił jej dłoni z rąk. Zaśmiała się dźwięcznie i zerknęła przez ramię, by na nią spojrzeć. W tym samym czasie Stephen przez krótką chwilę rozkoszował się jej śmiechem próbując zaszufladkować go w swojej pamięci.
„Chyba znalazłaś kolejnego sojusznika.”- odezwał się cicho Stephen, starając się nie przestraszyć swojej towarzyszki jak zrobiła to Peleryna Lewitacji.
Elizabeth zmarszczyła brwi. „ Zupełnie nie wiem jak to się stało. Przecież należy do ciebie, a artefakty przypisują sobie jednego właściciela.”
„Czy to ważne?” – uniósł figlarnie brew do góry. „A może jesteś kimś wyjątkowych?” – Elizabeth otworzyła usta, by zaprzeczyć tym błędnym słowom, ale palec Stephena uciszył ją. „Nie mów tego, co zamierzałaś. Nie przy mnie, dobrze? Dla mnie jesteś kimś wyjątkowym i nie pozwolę nazywać cię w mojej obecności potworem.”
Elizabeth w odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.

2 komentarze:

  1. Nazywam się Benedicta, jestem z Teksasu. Mam chłopaka, z którym chodzę od dwóch lat ... Właśnie się obudził pewnego ranka i powiedział mi, że związek się skończył. Byłem we łzach przez prawie 4 tygodnie ... byłem taki zdezorientowany i złamane serce. Wysłałem moją siostrę i moją najlepszą przyjaciółkę Susan, aby poszły i błagały go, ale on nalegał, że związek się skończył, że był zmęczony mną. Aż do bardzo dobrego dnia, kiedy usłyszałem o dr Ajayi, przeczytałem kilka zeznań na jego stronie, więc postanowiłem spróbować. Skontaktowałem się z nim, a on powiedział mi rzeczy, które należy zrobić, aby rzucić zaklęcie, na początku zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić, i postanowiłem spróbować… zrobiłem to, co doktor Ajayi rzucający zaklęcia kazał mi to zrobić, a potem nie do 7 dni z miejsca, gdzie mój chłopak, który zostawił mnie bez powodu, przyszedł do mojego domu pewnego wieczoru i błagał o powrót, nawet przyszedł z bratem i prosił o wybaczenie .. Po tylu bólach, przez które przeszedłem, mój chłopak wciąż wrócił ... jestem bardzo szczęśliwy ... wszystko dzięki dr Ajayi, możesz skontaktować się z kimkolwiek w celu zaklęcia, wierzę, że zobaczy cię przez twoje problemy .

    E-mail: drajayi1990@gmail.com
    Whatsapp: 2347084887094

    OdpowiedzUsuń
  2. Nazywam się Benedicta, jestem z Teksasu. Mam chłopaka, z którym chodzę od dwóch lat ... Właśnie się obudził pewnego ranka i powiedział mi, że związek się skończył. Byłem we łzach przez prawie 4 tygodnie ... byłem taki zdezorientowany i złamane serce. Wysłałem moją siostrę i moją najlepszą przyjaciółkę Susan, aby poszły i błagały go, ale on nalegał, że związek się skończył, że był zmęczony mną. Aż do bardzo dobrego dnia, kiedy usłyszałem o dr Ajayi, przeczytałem kilka zeznań na jego stronie, więc postanowiłem spróbować. Skontaktowałem się z nim, a on powiedział mi rzeczy, które należy zrobić, aby rzucić zaklęcie, na początku zastanawiałem się, czy powinienem to zrobić, i postanowiłem spróbować… zrobiłem to, co doktor Ajayi rzucający zaklęcia kazał mi to zrobić, a potem nie do 7 dni z miejsca, gdzie mój chłopak, który zostawił mnie bez powodu, przyszedł do mojego domu pewnego wieczoru i błagał o powrót, nawet przyszedł z bratem i prosił o wybaczenie .. Po tylu bólach, przez które przeszedłem, mój chłopak wciąż wrócił ... jestem bardzo szczęśliwy ... wszystko dzięki dr Ajayi, możesz skontaktować się z kimkolwiek w celu zaklęcia, wierzę, że zobaczy cię przez twoje problemy .

    E-mail: drajayi1990@gmail.com
    Whatsapp: 2347084887094

    OdpowiedzUsuń