środa, 17 października 2018

Akwamarynowa Tajemnica - seria 01. epizod 07.




Wściekły odgłos uderzania w klawisze klawiatury od laptopa był jedyna melodią wypełniającą sypialnie. Elizabeth przeszukiwała Internet w celu znalezienia i zabukowania jak najszybszego lotu z nowojorskiego lotniska do portu lotniczego w Genewie. Pech chciał, że najbliższy lot jakim, wraz ze Stephenem, mogli dostać się do Szwajcarii był nazajutrz wieczorem w dodatku z jedną przesiadką w Madrycie. Nie miała innego wyjścia jak wybrać właśnie ten lot.
Rozmowa z Thomasem wyprowadziła ją zupełnie z równowagi. Jej drżące dłonie ledwo znajdywały ucho kubka z herbatą, a co chwile musiała poprawiać wpisane na klawiaturze litery, co prowadziło do jeszcze większej irytacji.  Obraz jej przyjaciółki wisiał w jej pamięci jak złośliwe fatum i wołał, aby uratowała Tommy’ego przed zejściem na złą stronę. Cóż, na to było już chyba za późno. Tommy sam wybrał swoją ścieżkę i już nie należał do grona jej bliskich przyjaciół. Obiecała sobie, że nie będzie już ratować tych, którzy wolą się babrać w gównie niż uwierzyć przyjaciołom.
Miała dość zdrad, którymi los obdarzał ją w ostatnim czasie. Miała również dość ciągłego płaczu i użalania się nad sobą. Nie do tego została stworzona, a już na pewno nie da się zabić tylko dlatego, że poznała w swoim życiu nieodpowiednie osoby, pragnące jej potężnej i nieokiełznanej mocy. Jej rodzice, Przedwieczna oddali życie, aby ona mogła żyć. James, Christine i Abby stracili je, aby ona mogła żyć. Nie zniszczy ich ofiary tylko dlatego, że nie starcza jej sił, by walczyć z niewielką częścią wszechświata. Jest wojowniczką, która tak łatwo się nie poddaje i która zyskała nowego sojusznika gotowego do największych poświęceń w imię miłości do Ziemi.
Dłoń owego sojusznika przykryła jej drżącą dłoń, spoczywającą na skraju biurka. Była o wiele większa od jej własnej, pokryta bliznami, co dzień przypominającymi Stephenowi o końcu dawnego, poukładanego życia i zyskaniu nowego, być może lepszego początku. Za to koiła jej nerwy Elizabeth niczym magiczna różdżka. Jego palce bardzo powoli, niemal z czcią splotły się z jej własnymi powodując przyjemne mrowienie wzdłuż jej kręgosłupa, głęboki oddech powoli stawał się płytszy, a obraz jej przyjaciółki rozmył się w jednej chwili.
Elizabeth czuła jak sylwetka Stephena góruje tuż nad nią niczym kat. Nie cierpiała tego, wolała mieć ludzi na możliwie jednakowej wysokości, aby móc spojrzeć im w oczy i nie czuć się jak niewinna, zlękniona kobieta niezdolna do podjęcia walki. Jednak w tej chwili nie czuła się nieswojo, a wręcz błogo, dlatego pozwoliła sobie opaść na oparcie krzesełka z zamkniętymi oczami, a ciepło męskiego ciała ogrzało jej plecy. Podobną władzę nad nią miał tylko James.
„Jak ty to robisz, że mnie uspokajasz?” – spytała zatrzymując dłoń Stephena zanim mogła się wyślizgnąć z jej ręki. Zaskoczyła go tym. „Zostań tak blisko. Jeszcze tylko chwilę.” – wyszeptała, ale zabrakło jej odwagi, by unieść twarz i spojrzeć w jego szare tęczówki.
Stephen uśmiechnął się lekko i poprawił ich splątane dłonie.
„Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.” – skomentował rozbawiony, ale był z nią jak najbardziej szczery.
„Wong nie jest w stanie uspokoić mnie nawet w jednej czwartej. Ty po prostu się zjawiasz, a ja momentalnie łagodnieje.” – Elizabeth zastanawiała się na głos czując na sobie przeszywające spojrzenie Strange’a.
Otworzyła oczy i spojrzała w ekran laptopa leżącego tuż przed nią. Stephen podążył za jej wzrokiem.
„Jutro wieczorem mamy lot. Czeka nas dwugodzinna przesiadka w Madrycie, więc w Genewie będziemy wcześnie rano pojutrze.” – powiedziała sięgając wolną ręką po kubek z herbatą. „Wong nie podziela mojego optymizmu, ale cieszę się, że mam wsparcie chociaż w tobie.”
„Nie we wszystkim się zgadzamy. Właściwie to w większości spraw mamy odmienne zdanie.” – zaśmiał się krótko. „Zbliża nas do siebie jedna osoba.”
„Jeden pozytywny aspekt mojego pojawienia się na Ziemi. Wong, dzięki mnie, zgadza się z przyjacielem. Warto było czekać na ten chwalebny dzień.” – zażartowała ironicznie na co Stephen skrzywił się.
„Wiesz, że nie jesteście odpowiedzialna za wszystkie złe wydarzenia, które dzieją się wokół ciebie?” – Elizabeth spojrzała niepewnie na Stephena.
„Nie? Bo wydaje mi się, że wszystkie te wydarzenia dzieją się właśnie z mojego powodu.”
„Jesteś kimś wyjątkowym Elizabeth.” – czarodziejka prychnęła lekceważąco. „Posłuchaj mnie. Nie mamy wpływu na swój los. Zostajemy powołani do życia i przychodzimy na ten świat z czystą kartą i to od nas zależy jak i czym ja zapiszemy. To jaką ścieżkę wybierzemy zależy tylko od nas. Ty nie zrobiłaś nic złego. Przez całe życie chroniłaś się przed ludźmi, którzy wybrali złą drogę i próbowali cię zabić. Zabijałaś, bo zostałaś do tego zmuszona. Masz dobre serce i czystą duszę, a to czyni cię dobrym człowiekiem.”
Po policzkach kasztanowłosej kobiety popłynęły łzy. Uformowały się tak szybko i tak znienacka, że Elizabeth nie zdążyła ich powstrzymać przed wydostaniem się. Nie były to jednak łzy pełne smutku, a szczęścia. Tak pięknych i szczerych słów nie powiedział jej nikt oprócz stojącego nad nią mistyka.
Szybko pociągnęła nosem, zaśmiała się dźwięcznie ocierając szybko wodniste stróżki na policzkach i podniosła się, by przytulić czarnoksiężnika z całych sił. Pachniał tak jak ostatnio drzewem sandałowym i mieszanką przypraw oraz miodem. Uwielbiała wdychać ten charakterystyczny zapach, rozwiewał wszelkie czarne chmury jakie nawiedzały jej duszę i dawał nadzieję na lepsze jutro.
„Dziękuje.” – wyszeptała.
Elizabeth mogła przysiąc, że ramiona Stephena otuliły ją jeszcze mocniej niż było to możliwe. Jej bezpieczna przystań była tam, gdzie on i może sama przed sobą nie chciała tego przyznać, bo od śmierci męża minęło tylko siedem miesięcy, Elizabeth powoli zakochiwała się w ziemskim mistyku.

* * *

Noc w nowojorskim Sanktuarium zawsze należała do wyjątkowych. Masa pradawnych artefaktów i mieszająca się ze sobą mistyczna energia żywych mieszkańców oraz tych już dawno zmarłych sprawiały, że Elizabeth czuła się nieco nieswojo paradując późnymi godzinami po budynku. Ciągle czuła jakby ktoś śledził każdy jej krok, a przerażający chłód wszechobecnej śmierci, który doświadczyła już kilkakrotnie w życiu, znów przyprawiał ją o dreszcze i wcale nie ułatwiał skradania się po korytarzu. Musiała raz jeszcze spotkać się z Thomasem przed wylotem do Genewy. Sam na sam, bez obecności Stephena.
Doskonale wiedziała, gdzie Wong umieścił Tommy’ego. Splot piwniczych korytarzy Kamar-Taj wyrył się w jej pamięci niczym głęboka rana i targał myślami przez cały wieczór spędzony w towarzystwie przystojnego mistyka. Musiała tylko zadbać o to, aby nikt z patrolujących jej nie zobaczył przynajmniej do chwili, w której będzie mogła spokojnie przenieść się do celi byłego przyjaciela, nie narażając przy tym całego Sanktuarium. Miała pewne obawy i tylko Tommy mógł potwierdzić jej przypuszczenia lub kompletnie je rozwiać.
Tak jak podejrzewała drzwi pilnowała dwójka strażników, młodych chłopców nie będących jeszcze mistrzami, ale ze znajomością mistycyzmu na wysokim poziomie, pozostawionych tam przez Wonga. W tym momencie Tommy był priorytetowym więźniem, któremu nie można było dać uciec. Był nie tylko potencjalnym zagrożeniem dla Elizabeth, ale zaatakował Sanktuarium i wszedł w posiadanie jego współrzędnych. Gdy przyjdzie na to czas Wong postara się, aby dokładnie wyczyścić jego pamięć i usunąć wszelkie pozostałości do zlokalizowania nowojorskiego Sanktuarium. Na razie musiał pozostać spętany w piwnicach Kamar-Taj, bo była szansa na dowiedzenie się czegoś konkretnego o planach Mordo.
Gdy tylko Elizabeth znalazła się w odpowiedniej odległości od celi przyjaciela, skupiła się na pozyskaniu energii i przeniosła się do środka w mgnieniu oka. Przez nałożone na nią zaklęcie, każdy skok przez przestrzeń był dla niej ogromnym wysiłkiem i mocno wycieńczał jej organizm. Porównywała to często do upojenia alkoholowego. Nawet jej wrodzony dar był nie lada wyzwaniem, używanym sporadycznie w najpilniejszych przypadkach. Uratował jej życie miesiąc temu, gdy przybyła do Nowego Yorku w ten sam sposób. Tommy musiał spodziewać się odwiedzin byłej przyjaciółki, bo gdy tylko kobieta zjawiła się w więzieniu podniósł głowę i uśmiechnął się do niej krzywo. Był spokojniejszy niż wcześniej, oczy miał przekrwione i opuchnięte od płaczu, a na szyi dostrzegła cienkie, proste cięcie z zaschniętą krwią, zrobione jakimś ostrym narzędziem.
„Spodziewałem się ciebie.” – powiedział wpatrując się prosto w jej akwamarynowe oczy. „Targają tobą pytania bez odpowiedzi. Potrzebujesz ułożyć układankę, do której nie posiadasz obrazka.”
„Darujmy sobie te sarkastyczne uprzejmości Tommy.” – przerwała nagle Elizabeth kucając przed twarzą spętanego mężczyzny. „Nie jestem tutaj po to, aby się kłócić. Współpracuj ze mną, a zrobię wszystko, aby uratować ci skórę.” – skłamała.
„Tak jak uratowałaś James’a i Christine?” – zapytał wyzywająco.
Tommy wiedział jak wspomnienie zamordowanej rodziny wstrząsa Elizabeth. Widział to w jej oczach na schodach Sanktuarium, gdy uwolniła potęgę mocy, a także, gdy rozmawiała z nim w obecności czarodzieja.
Przez moment dwójka byłych przyjaciół mierzyła się pustym wzrokiem. Obydwoje próbowali ukryć między sobą ból po stracie bliskich zapominając, że wzajemnie mogą sobie o wiele bardziej pomóc, gdyby nie stali po innych stronach barykady. Thomas był pierwszym, który zerwał ich kontakt. Odwrócił głowę w prawo i udawał zainteresowanie kamienną ścianą celi.
„Nie potrzebuje twojego ratunku.” – wyznał nagle i dodał: „Ja i tak nie mam już po co żyć.”
„Mordo nie zwerbował cię bez przyczyny.” – powiedziała Elizabeth ignorując słowa mężczyzny. „Wykorzystuje cię do własnych celów, a za twoimi plecami szuka następcy, bardziej posłusznego, którym można lepiej sterować niż facetem z przeszłością. Poza tym, gdy będzie miał mnie, nie będzie potrzebował twoich usług.”
Blondyn milczał nadal przyglądając się wilgotnej ścianie. Nie chciał przyznać Elizabeth racji, ale w głębi duszy czuł, że jego była przyjaciółka może mieć rację.
„Pewnie zgodzisz się ze mną. Hm?”
„Gdzie twój bohaterski kolega? Nie wie, że tu jesteś? Nie powiedziałaś mu o naszej małej schadzce?” – Thomas zakpił, a zaraz potem uśmiechnął się łobuzersko. Elizabeth zdębiała, a jej twarz opadła. „Nie ładnie Liz. Jeszcze pomyśli, że masz do mnie słabość spotykając się ze mną po piwniczych kątach. Swoją drogą, cholernie romantyczne miejsce, nie sądzisz?”
„Nie muszę ci się tłumaczyć.” – odparła wstając na równe nogi i splatając ręce na klatce piersiowej.
„Nie, nie masz takiego obowiązku.” – przyznał. „Twój wyraz twarzy i jego zachowanie wyrażają więcej niż chcecie. Tu „ wskazał skieniem głowy na kasztanowłosą czarodziejkę. ” aż kipi od skrywanej miłości.”
„Co się z tobą stało Tommy?” – westchnęła kiwając głową. „Co takiego obiecał ci Mordo, że uwierzyłeś w jego wersje wydarzeń?”
„Zemstę. To wystarczyło, abym mu uwierzył.”
„W takim razie oferuje ci to samo.” – Elizabeth podjęła grę. „Chcesz zemsty za śmierć Abby to ją dostaniesz. Pozwolę ci się zemścić na człowieku, który doprowadził do śmierci twojej żony, twojego przyjaciela i jego córki tylko musisz mi uwierzyć, że ja tego nie zrobiłam.”
„Próbujesz mną manipulować.” – Thomas nie chciał dłużej słuchać rozmówczyni. Kiwał głową na boki próbując pozbyć się słów byłej przyjaciółki, a jego głos w mgnieniu oka zmienił się ze stanowczego w płaczliwy. „Masz do tego wrodzony talent, jesteś wiedźmą. Przynosisz ze sobą tylko śmierć, a za sobą zostawiasz trupy. Nie wierzę ci, nigdy nie uwierzę.” – warknął rozpaczliwie jak wystraszone zwierzę.
Zachowanie blondyna było dość dziwne. Z jednej strony bezczelnie kpił z kasztanowłosej czarodziejki, pewny siebie twierdził, że jest złem wcielonym, obrażał i był gotów ją zabić, aby po chwili zmienić się w rozchwianego emocjonalnie mężczyznę próbującego walczyć z własnymi wątpliwościami.
Elizabeth kucnęła raz jeszcze na wprost byłego przyjaciela i przyjrzała mu się dokładnie. Blondyn miał mocno zaciśnięte powieki jakby chciał powstrzymać gromadzące się w oczach łzy, przed uwolnieniem. Na twarzy miał wymalowany bolesny grymas, drżał i wiercił się na stołku chcąc się podrapać po dłoniach, a z ust padały dziwne urywki słów.
„Tommy, Tommy.” – czarodziejka chwyciła w obie dłonie twarz mężczyzny, a ten od razu się uspokoił. To nie było naturalne zachowanie. Czuła to. „Spójrz mi w oczy. O tak! Dokładnie tak. Widzisz? Ja nie gryzę.”
Uśmiechnęła się zachęcająco. Nie była pewna czy nie pogorszy sprawy, ale musiała zaryzykować.
„Nie manipuluje tobą. Jestem tutaj, bo chcę to wszystko zrozumieć, pomóc ci z tego wyjść. Co podał ci Mordo? Pamiętasz co to było? Napój? A może zaklęcie?”
„Nie wiem. Nie… Agrh… Nie wiem.”
„Musisz się uspokoić, bo nas usłyszą.” – powiedziała ciszej spoglądając przez ramię na drzwi do celi oddalone o kilka metrów.  „Potrzebuje kilku odpowiedzi. Obiecuje, że jak mi powiesz to zrobię wszystko co w mojej mocy, by cię stąd wyciągnąć.” – tym razem słowa kasztanowłosej kobiety były szczere, a potężny blondyn kiwnął twierdząco głową na znak, że rozumie. „ Dobrze. Jesteś jego jedynym Nawigatorem?”
„Nie.” – rzucił szybko Tommy wyczuwając nadchodzącą falę bólu i wstrętnego mrowienia w mięśniach. „Jest ich więcej.”
„Ilu?”
„Nie wiem, może z pięciu. Przynajmniej tyle ich widziałem.”
„Cholera.” – przeklęła cicho. „Wiedziałam.”
Mordo zbierał potężna armię na obławę przed jedną czarodziejką. Był zwykłym szaleńcem lub przygotowanym na każdą ewentualność.
„Liz…” – Tommy wychrypiał czując jak jego świat zaczął wirować. „Ktoś cię chroni, dlatego tak długo nie mogłem cię tu znaleźć. Masz jeszcze sprzymierzeńców na Ziemi.”
„To ma sens.” – powiedziała. „Co z Thalią?
„Kamień…” – wyjąkał.
„Co? Jaki kamień?” – warknęła pod nosem. „Gdzie ją znalazłeś? Tommy? Tommy?! Cholera!”
Blondyn odpłynął, a za drzwiami do jego celi zaczęło się kotłować. Elizabeth obejrzała się przez ramię i oceniła sytuację. Miała tylko kilka sekund zanim dwóch młodych strażników wejdzie do środka i namiastkę energii do wykorzystania, aby przenieść się do sypialni. Skupiła się na mistycznej energii, która wypełniła jej żyły w ułamku sekundy, czuła jak powietrze wibruje od jej nadmiaru i przeniosła się na środek swojego pokoju. Serce waliło jej jak szalone pompując krew w zastraszającym tempie, której szum słyszała w uszach, a oddech był tak szybki, że wpadła w hiperwentylacje. Na szczęście po kilku minutach jej stan wrócił do normalności, a ona miała do wykonania jeszcze jedno zadanie.
Z trudem doszła do drewnianego biurka i otworzyła laptopa. Pół godziny później zasnęła na antycznym meblu.

* * *  

Na początku nie chciała mówić Stephenowi o jej nocnej wędrówce po Sanktuariach, ale młody Mistrz Sztuk Magicznych był wyjątkowo czujny, jeśli chodziło o jej kłamstwa i mataczenia. Czasami wydawało jej się, że mógł czytać ją jak otwartą książkę, jakby uczył się ruchów i postępowania czarodziejki na pamięć, a później analizował je w zaciszu swojej sypialni, wyciągając właściwe wnioski. Poza tym dwójka młodych uczniów, pilnująca celi Thomasa, zdążyła narobić już niezłego szumu i z pierwszymi promieniami słońca Wong wpadł do pokoju przybranej siostrzyczki, purpurowy ze wściekłości.
„Elizabeth! Dlaczego ty za każdym razem pakujesz się w kłopoty na własne życzenie?! Wytłumacz mi to!” – donośny głos mistrza poderwał do góry śpiącą czarodziejkę.
 Już wtedy wiedziała, ze noc spędzona na drewnianym blacie obok włączonego laptopa była zdecydowanie złym pomysłem. Kark bolał ją niemiłosiernie, a w mięśniach i płucach wciąż odczuwała nieprzyjemne skutki używania swoich mocy.
„Błagam cię, nie zaczynaj tym razem. Musiałam tam pójść i dowiedzieć się kilku rzeczy. Stephen by mi na to nie pozwolił, a w jego obecności Thomas cały czas kręcił i zbaczał na inny temat.”
„Więc postanowiłaś zobaczyć się z nim sama bez uprzedzenia mnie o tym. Czy choć przez chwilę pomyślałaś o tym co by się stało, gdyby twój przyjaciel zdołał się uwolnić?”
„Jest porządnie spętany. Potrzebowałby ogromnej siły, by uwolnić się z takich więzów. Jest potężny, ale nie aż tak. Same mięśnie w tym nie pomogą, a magia? Wong, on jest tylko Nawigatorem. Całkiem dobrym Nawigatorem, ale nie najlepszym, a już na pewno nie w takim stanie.”
„Wolałbym, aby w tym miejscu nie używać słowa magia, a raczej mistycyzm.” – głęboki głos Stephena Strange wypełnił uszy kasztanowłosej czarodziejki, a na jej ustach od razu zakwitł delikatny uśmiech.
Akwamarynowe oczy objęły sylwetkę przystojnego czarodzieja i przez krótki moment przeszywały go spojrzeniem zanim Elizabeth nie ruszyła po szklankę wody do kuchni i nie minęła go w drzwiach. Przechodząc obok Strange’a poczuła przyjemne, motylkowe mrowienie w żołądku i dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Emanował tak silną energią, że nie mogła przejść obok niego obojętnie i musiała skraść jeszcze jedno spojrzenie na jego twarz. Zastanawiała się czy czuł to samo co ona.
Wong westchnął zrezygnowany i odwrócił się do przyjaciela.
„Może ty zdołasz przemówić jej do rozumu, bo ja już nie mam na to siły.” – warknął oschle. „ Masz na nią jakiś dziwny wpływ, na który ona ku mojemu zdziwieniu reaguje. To jest naprawdę dziwne.” – wymachiwał znacząco rękami pomiędzy Strangem, a kuchnią, w której zniknęła czarodziejka na co Stephen zareagował głupawym uśmieszkiem.
„Denerwujesz się przy niej jak nastolatek.” – Strange ściszył głos, a bibliotekarz obrzucił go oskarżycielskim spojrzeniem.
„Strange, ona za każdym razem robi co chcę i pakuje się w jeszcze większe kłopoty. Jak mam się nie denerwować, gdy jej życie wisi na włosku, co? Kocham ją jak siostrę i do jasnej cholery, nie jestem nastolatkiem.”
Elizabeth wróciła z kuchni ze szklanką wody dla siebie i parującym kubkiem nieziemsko pachnącej kawy, który podała Stephenowi z uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niego. Były neurochirurg podziękował jej skinieniem głowy i odwzajemnił uśmiech kobiety, a Wong zrezygnowany uniósł ręce do góry prosząc wszystkich mistrzów o cierpliwość do tej dwójki.
„Więc Elizabeth…” – zaczął Stephen. „…powiesz mi kim są Nawigatorzy i dlaczego nikt mi o nich nie wspomniał wcześniej?”
„To bardzo stara, wręcz pradawna grupa ludzi o wyjątkowych zdolnościach. Zapytasz, dlaczego wyjątkowych, cóż… Nawigatorzy rodzą się z darem, dzięki któremu są w stanie znaleźć miejsce pobytu każdego istniejącego czarodzieja w każdym zakątku wszechświata. Nie ogranicza ich przestrzeń i czas, przebiją się przez każdy wymiar. Są jak mapa z zaznaczonymi pionkami, których zmiana miejsca pobytu jest natychmiast zauważona. To niezwykle wrażliwe istoty zmuszone cały czas rozwijać swój dar.” – czarodziejka uśmiechnęła się krótko. „James nazywał ich złodziejami.”
„Złodziejami?” – zapytał Strange.
„Przy nich nie jesteś kimś anonimowym, bo kradną twoje współrzędne.” – wyjaśniła i upiła łyk wody. „Thomas jest jednym z ostatnich Nawigatorów, a przynajmniej był, bo na razie jest w Kamar-Taj. Na nic się nie przyda Mordo, jeżeli pozostanie na Ziemie i nie będzie się z nim kontaktował. Właściwie może nam jeszcze pomóc.”
„Jest w stanie to zrobić.” – szepnął Wong, a spojrzenia przyjaciół padły na niego. Pośpieszył więc z wyjaśnieniami. „Thomas jest w stanie się z nim skontaktować.”
„Też tak podejrzewałam, gdy rozmawiałam z nim w nocy.” – Strange rzucił swoje rozczarowane spojrzenie na Elizabeth. „Musiałam. Wyjaśnię ci to później. Mordo w jakiś sposób go kontroluje. Podał mu coś dzięki czemu ma nad nim władzę, nie wiem może jakiś napój, truciznę, a może to po prostu zaklęcie. Wong musisz się tego dowiedzieć. Wiem co o nim myślisz, ale postaram się go przekonać na naszą stronę. Nawigator to potężny sojusznik.”
„Postaram się, ale ten pomysł wcale mi się nie podoba.”
„Domyśliłam się.” – wyszeptała pod nosem i zaraz odchrząknęła próbując zamaskować swoje dogryzanie.
Całe szczęście Wong nie miał zamiaru odpowiadać na zaczepki tylko pokręcił głową.
„Skąd wiemy, że Thomas jest kontrolowany?”
„Jego zachowanie na to wpływa. Gdy ktoś się nim bawi jest arogancki, pełen jadu, wściekły. Próbuje zmieszać mnie z błotem, obrzuca obelgami, twierdzi, że nim manipuluje. Wydaje mi się, że w ten sposób próbuje mi przekazać o tym, że sam jest manipulowany. Poza tym w ciągu paru sekund ze zwykłego dupka stał się mężczyzną, który stracił wszystko i nie chce żyć. Płakał.”
„A może on tylko gra? Nie widziałaś go kilka miesięcy. Mógł się zmienić. Traumatyczne przeżycia mocno wpływają na ludzi. Czasami osoby, które znamy nie są już tymi samymi ludźmi.”
„Oczywiście, że mógł. Nie zapominaj tylko jednego Stephen, znam go szmat czasu i poznałam wiele jego zachowań w różnych sytuacjach. To nadal ten sam Tommy, który droczył się ze mną na milion sposobów, ale był gotów oddać życie za moją rodzinę.”
„Widzisz w nim dobro, którego ja nie potrafię dostrzec.” – powiedział Wong, a Elizabeth spojrzała na niego.
„Bo, aby dostrzec prawdę musisz zajrzeć głęboko w oczy. To prawda, że oczy są zwierciadłem duszy. To prawda, że one wyrażają najwięcej emocji, kiedy reszta twojego ciała nie reaguje. W oczach Tommy’ego widzę desperacką próbę ucieczki. Został wplątany w zemstę Mordo.”
„Wiesz, ze jeżeli Mordo go kontroluje to może wiedzieć, gdzie cię szukać?”
Elizabeth uśmiechnęła się szeroko do dwójki mężczyzn.
„Nie straciłam wszystkich sojuszników na ziemi. Jest pewna osoba, która mnie chroni i nie pozwoli, aby Mordo się do mnie dobrał. To kobieta z ogromnym doświadczeniem i długą przeszłością. Spotkamy się z nią w Szwajcarii w domu mojego ojca.”

* * *
Witajcie kochani (;
Strasznie przepraszam was, że tak długo nic nie dodawałam, ale mój laptop przeżywał kryzys wieku średniego i nie byłam w stanie przez to nic dla was napisać. Teraz wróciłam i postaram się, aby posty były dodawane co tydzień. (;


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz