Wściekły odgłos uderzania w
klawisze klawiatury od laptopa był jedyna melodią wypełniającą sypialnie.
Elizabeth przeszukiwała Internet w celu znalezienia i zabukowania jak najszybszego
lotu z nowojorskiego lotniska do portu lotniczego w Genewie. Pech chciał, że
najbliższy lot jakim, wraz ze Stephenem, mogli dostać się do Szwajcarii był
nazajutrz wieczorem w dodatku z jedną przesiadką w Madrycie. Nie miała innego
wyjścia jak wybrać właśnie ten lot.
Rozmowa z Thomasem wyprowadziła
ją zupełnie z równowagi. Jej drżące dłonie ledwo znajdywały ucho kubka z
herbatą, a co chwile musiała poprawiać wpisane na klawiaturze litery, co
prowadziło do jeszcze większej irytacji.
Obraz jej przyjaciółki wisiał w jej pamięci jak złośliwe fatum i wołał,
aby uratowała Tommy’ego przed zejściem na złą stronę. Cóż, na to było już chyba
za późno. Tommy sam wybrał swoją ścieżkę i już nie należał do grona jej bliskich
przyjaciół. Obiecała sobie, że nie będzie już ratować tych, którzy wolą się
babrać w gównie niż uwierzyć przyjaciołom.
Miała dość zdrad, którymi los
obdarzał ją w ostatnim czasie. Miała również dość ciągłego płaczu i użalania
się nad sobą. Nie do tego została stworzona, a już na pewno nie da się zabić
tylko dlatego, że poznała w swoim życiu nieodpowiednie osoby, pragnące jej
potężnej i nieokiełznanej mocy. Jej rodzice, Przedwieczna oddali życie, aby ona
mogła żyć. James, Christine i Abby stracili je, aby ona mogła żyć. Nie zniszczy
ich ofiary tylko dlatego, że nie starcza jej sił, by walczyć z niewielką częścią
wszechświata. Jest wojowniczką, która tak łatwo się nie poddaje i która zyskała
nowego sojusznika gotowego do największych poświęceń w imię miłości do Ziemi.
Dłoń owego sojusznika przykryła
jej drżącą dłoń, spoczywającą na skraju biurka. Była o wiele większa od jej
własnej, pokryta bliznami, co dzień przypominającymi Stephenowi o końcu dawnego,
poukładanego życia i zyskaniu nowego, być może lepszego początku. Za to koiła
jej nerwy Elizabeth niczym magiczna różdżka. Jego palce bardzo powoli, niemal z
czcią splotły się z jej własnymi powodując przyjemne mrowienie wzdłuż jej
kręgosłupa, głęboki oddech powoli stawał się płytszy, a obraz jej przyjaciółki
rozmył się w jednej chwili.
Elizabeth czuła jak sylwetka
Stephena góruje tuż nad nią niczym kat. Nie cierpiała tego, wolała mieć ludzi
na możliwie jednakowej wysokości, aby móc spojrzeć im w oczy i nie czuć się jak
niewinna, zlękniona kobieta niezdolna do podjęcia walki. Jednak w tej chwili
nie czuła się nieswojo, a wręcz błogo, dlatego pozwoliła sobie opaść na oparcie
krzesełka z zamkniętymi oczami, a ciepło męskiego ciała ogrzało jej plecy. Podobną
władzę nad nią miał tylko James.
„Jak ty to robisz, że mnie
uspokajasz?” – spytała zatrzymując dłoń Stephena zanim mogła się wyślizgnąć z
jej ręki. Zaskoczyła go tym. „Zostań tak blisko. Jeszcze tylko chwilę.” –
wyszeptała, ale zabrakło jej odwagi, by unieść twarz i spojrzeć w jego szare
tęczówki.
Stephen uśmiechnął się lekko i
poprawił ich splątane dłonie.
„Nie wiem, co mam ci
odpowiedzieć.” – skomentował rozbawiony, ale był z nią jak najbardziej szczery.
„Wong nie jest w stanie uspokoić
mnie nawet w jednej czwartej. Ty po prostu się zjawiasz, a ja momentalnie
łagodnieje.” – Elizabeth zastanawiała się na głos czując na sobie przeszywające
spojrzenie Strange’a.
Otworzyła oczy i spojrzała w
ekran laptopa leżącego tuż przed nią. Stephen podążył za jej wzrokiem.
„Jutro wieczorem mamy lot. Czeka
nas dwugodzinna przesiadka w Madrycie, więc w Genewie będziemy wcześnie rano
pojutrze.” – powiedziała sięgając wolną ręką po kubek z herbatą. „Wong nie
podziela mojego optymizmu, ale cieszę się, że mam wsparcie chociaż w tobie.”
„Nie we wszystkim się zgadzamy.
Właściwie to w większości spraw mamy odmienne zdanie.” – zaśmiał się krótko. „Zbliża
nas do siebie jedna osoba.”
„Jeden pozytywny aspekt mojego
pojawienia się na Ziemi. Wong, dzięki mnie, zgadza się z przyjacielem. Warto
było czekać na ten chwalebny dzień.” – zażartowała ironicznie na co Stephen
skrzywił się.
„Wiesz, że nie jesteście
odpowiedzialna za wszystkie złe wydarzenia, które dzieją się wokół ciebie?” –
Elizabeth spojrzała niepewnie na Stephena.
„Nie? Bo wydaje mi się, że
wszystkie te wydarzenia dzieją się właśnie z mojego powodu.”
„Jesteś kimś wyjątkowym
Elizabeth.” – czarodziejka prychnęła lekceważąco. „Posłuchaj mnie. Nie mamy
wpływu na swój los. Zostajemy powołani do życia i przychodzimy na ten świat z
czystą kartą i to od nas zależy jak i czym ja zapiszemy. To jaką ścieżkę
wybierzemy zależy tylko od nas. Ty nie zrobiłaś nic złego. Przez całe życie
chroniłaś się przed ludźmi, którzy wybrali złą drogę i próbowali cię zabić.
Zabijałaś, bo zostałaś do tego zmuszona. Masz dobre serce i czystą duszę, a to
czyni cię dobrym człowiekiem.”
Po policzkach kasztanowłosej
kobiety popłynęły łzy. Uformowały się tak szybko i tak znienacka, że Elizabeth
nie zdążyła ich powstrzymać przed wydostaniem się. Nie były to jednak łzy pełne
smutku, a szczęścia. Tak pięknych i szczerych słów nie powiedział jej nikt
oprócz stojącego nad nią mistyka.
Szybko pociągnęła nosem,
zaśmiała się dźwięcznie ocierając szybko wodniste stróżki na policzkach i
podniosła się, by przytulić czarnoksiężnika z całych sił. Pachniał tak jak
ostatnio drzewem sandałowym i mieszanką przypraw oraz miodem. Uwielbiała
wdychać ten charakterystyczny zapach, rozwiewał wszelkie czarne chmury jakie
nawiedzały jej duszę i dawał nadzieję na lepsze jutro.
„Dziękuje.” – wyszeptała.
Elizabeth mogła przysiąc, że
ramiona Stephena otuliły ją jeszcze mocniej niż było to możliwe. Jej bezpieczna
przystań była tam, gdzie on i może sama przed sobą nie chciała tego przyznać,
bo od śmierci męża minęło tylko siedem miesięcy, Elizabeth powoli zakochiwała
się w ziemskim mistyku.
* * *
Noc w nowojorskim Sanktuarium
zawsze należała do wyjątkowych. Masa pradawnych artefaktów i mieszająca się ze
sobą mistyczna energia żywych mieszkańców oraz tych już dawno zmarłych
sprawiały, że Elizabeth czuła się nieco nieswojo paradując późnymi godzinami po
budynku. Ciągle czuła jakby ktoś śledził każdy jej krok, a przerażający chłód
wszechobecnej śmierci, który doświadczyła już kilkakrotnie w życiu, znów
przyprawiał ją o dreszcze i wcale nie ułatwiał skradania się po korytarzu.
Musiała raz jeszcze spotkać się z Thomasem przed wylotem do Genewy. Sam na sam,
bez obecności Stephena.
Doskonale wiedziała, gdzie Wong
umieścił Tommy’ego. Splot piwniczych korytarzy Kamar-Taj wyrył się w jej
pamięci niczym głęboka rana i targał myślami przez cały wieczór spędzony w
towarzystwie przystojnego mistyka. Musiała tylko zadbać o to, aby nikt z
patrolujących jej nie zobaczył przynajmniej do chwili, w której będzie mogła
spokojnie przenieść się do celi byłego przyjaciela, nie narażając przy tym
całego Sanktuarium. Miała pewne obawy i tylko Tommy mógł potwierdzić jej
przypuszczenia lub kompletnie je rozwiać.
Tak jak podejrzewała drzwi pilnowała
dwójka strażników, młodych chłopców nie będących jeszcze mistrzami, ale ze
znajomością mistycyzmu na wysokim poziomie, pozostawionych tam przez Wonga. W
tym momencie Tommy był priorytetowym więźniem, któremu nie można było dać
uciec. Był nie tylko potencjalnym zagrożeniem dla Elizabeth, ale zaatakował
Sanktuarium i wszedł w posiadanie jego współrzędnych. Gdy przyjdzie na to czas
Wong postara się, aby dokładnie wyczyścić jego pamięć i usunąć wszelkie
pozostałości do zlokalizowania nowojorskiego Sanktuarium. Na razie musiał
pozostać spętany w piwnicach Kamar-Taj, bo była szansa na dowiedzenie się
czegoś konkretnego o planach Mordo.
Gdy tylko Elizabeth znalazła się
w odpowiedniej odległości od celi przyjaciela, skupiła się na pozyskaniu
energii i przeniosła się do środka w mgnieniu oka. Przez nałożone na nią
zaklęcie, każdy skok przez przestrzeń był dla niej ogromnym wysiłkiem i mocno
wycieńczał jej organizm. Porównywała to często do upojenia alkoholowego. Nawet
jej wrodzony dar był nie lada wyzwaniem, używanym sporadycznie w
najpilniejszych przypadkach. Uratował jej życie miesiąc temu, gdy przybyła do Nowego
Yorku w ten sam sposób. Tommy musiał spodziewać się odwiedzin byłej
przyjaciółki, bo gdy tylko kobieta zjawiła się w więzieniu podniósł głowę i uśmiechnął
się do niej krzywo. Był spokojniejszy niż wcześniej, oczy miał przekrwione i
opuchnięte od płaczu, a na szyi dostrzegła cienkie, proste cięcie z zaschniętą
krwią, zrobione jakimś ostrym narzędziem.
„Spodziewałem się ciebie.” –
powiedział wpatrując się prosto w jej akwamarynowe oczy. „Targają tobą pytania
bez odpowiedzi. Potrzebujesz ułożyć układankę, do której nie posiadasz
obrazka.”
„Darujmy sobie te sarkastyczne
uprzejmości Tommy.” – przerwała nagle Elizabeth kucając przed twarzą spętanego
mężczyzny. „Nie jestem tutaj po to, aby się kłócić. Współpracuj ze mną, a
zrobię wszystko, aby uratować ci skórę.” – skłamała.
„Tak jak uratowałaś James’a i
Christine?” – zapytał wyzywająco.
Tommy wiedział jak wspomnienie
zamordowanej rodziny wstrząsa Elizabeth. Widział to w jej oczach na schodach
Sanktuarium, gdy uwolniła potęgę mocy, a także, gdy rozmawiała z nim w
obecności czarodzieja.
Przez moment dwójka byłych
przyjaciół mierzyła się pustym wzrokiem. Obydwoje próbowali ukryć między sobą
ból po stracie bliskich zapominając, że wzajemnie mogą sobie o wiele bardziej
pomóc, gdyby nie stali po innych stronach barykady. Thomas był pierwszym, który
zerwał ich kontakt. Odwrócił głowę w prawo i udawał zainteresowanie kamienną
ścianą celi.
„Nie potrzebuje twojego ratunku.”
– wyznał nagle i dodał: „Ja i tak nie mam już po co żyć.”
„Mordo nie zwerbował cię bez
przyczyny.” – powiedziała Elizabeth ignorując słowa mężczyzny. „Wykorzystuje
cię do własnych celów, a za twoimi plecami szuka następcy, bardziej
posłusznego, którym można lepiej sterować niż facetem z przeszłością. Poza tym,
gdy będzie miał mnie, nie będzie potrzebował twoich usług.”
Blondyn milczał nadal
przyglądając się wilgotnej ścianie. Nie chciał przyznać Elizabeth racji, ale w
głębi duszy czuł, że jego była przyjaciółka może mieć rację.
„Pewnie zgodzisz się ze mną. Hm?”
„Gdzie twój bohaterski kolega?
Nie wie, że tu jesteś? Nie powiedziałaś mu o naszej małej schadzce?” – Thomas
zakpił, a zaraz potem uśmiechnął się łobuzersko. Elizabeth zdębiała, a jej
twarz opadła. „Nie ładnie Liz. Jeszcze pomyśli, że masz do mnie słabość
spotykając się ze mną po piwniczych kątach. Swoją drogą, cholernie romantyczne
miejsce, nie sądzisz?”
„Nie muszę ci się tłumaczyć.” –
odparła wstając na równe nogi i splatając ręce na klatce piersiowej.
„Nie, nie masz takiego
obowiązku.” – przyznał. „Twój wyraz twarzy i jego zachowanie wyrażają więcej
niż chcecie. Tu „ wskazał skieniem głowy na kasztanowłosą czarodziejkę. ” aż
kipi od skrywanej miłości.”
„Co się z tobą stało Tommy?” –
westchnęła kiwając głową. „Co takiego obiecał ci Mordo, że uwierzyłeś w jego
wersje wydarzeń?”
„Zemstę. To wystarczyło, abym mu
uwierzył.”
„W takim razie oferuje ci to
samo.” – Elizabeth podjęła grę. „Chcesz zemsty za śmierć Abby to ją dostaniesz.
Pozwolę ci się zemścić na człowieku, który doprowadził do śmierci twojej żony,
twojego przyjaciela i jego córki tylko musisz mi uwierzyć, że ja tego nie
zrobiłam.”
„Próbujesz mną manipulować.” –
Thomas nie chciał dłużej słuchać rozmówczyni. Kiwał głową na boki próbując
pozbyć się słów byłej przyjaciółki, a jego głos w mgnieniu oka zmienił się ze
stanowczego w płaczliwy. „Masz do tego wrodzony talent, jesteś wiedźmą. Przynosisz
ze sobą tylko śmierć, a za sobą zostawiasz trupy. Nie wierzę ci, nigdy nie
uwierzę.” – warknął rozpaczliwie jak wystraszone zwierzę.
Zachowanie blondyna było dość
dziwne. Z jednej strony bezczelnie kpił z kasztanowłosej czarodziejki, pewny
siebie twierdził, że jest złem wcielonym, obrażał i był gotów ją zabić, aby po
chwili zmienić się w rozchwianego emocjonalnie mężczyznę próbującego walczyć z
własnymi wątpliwościami.
Elizabeth kucnęła raz jeszcze na
wprost byłego przyjaciela i przyjrzała mu się dokładnie. Blondyn miał mocno
zaciśnięte powieki jakby chciał powstrzymać gromadzące się w oczach łzy, przed
uwolnieniem. Na twarzy miał wymalowany bolesny grymas, drżał i wiercił się na
stołku chcąc się podrapać po dłoniach, a z ust padały dziwne urywki słów.
„Tommy, Tommy.” – czarodziejka
chwyciła w obie dłonie twarz mężczyzny, a ten od razu się uspokoił. To nie było
naturalne zachowanie. Czuła to. „Spójrz mi w oczy. O tak! Dokładnie tak.
Widzisz? Ja nie gryzę.”
Uśmiechnęła się zachęcająco. Nie
była pewna czy nie pogorszy sprawy, ale musiała zaryzykować.
„Nie manipuluje tobą. Jestem
tutaj, bo chcę to wszystko zrozumieć, pomóc ci z tego wyjść. Co podał ci Mordo?
Pamiętasz co to było? Napój? A może zaklęcie?”
„Nie wiem. Nie… Agrh… Nie wiem.”
„Musisz się uspokoić, bo nas
usłyszą.” – powiedziała ciszej spoglądając przez ramię na drzwi do celi
oddalone o kilka metrów. „Potrzebuje
kilku odpowiedzi. Obiecuje, że jak mi powiesz to zrobię wszystko co w mojej
mocy, by cię stąd wyciągnąć.” – tym razem słowa kasztanowłosej kobiety były
szczere, a potężny blondyn kiwnął twierdząco głową na znak, że rozumie. „
Dobrze. Jesteś jego jedynym Nawigatorem?”
„Nie.” – rzucił szybko Tommy
wyczuwając nadchodzącą falę bólu i wstrętnego mrowienia w mięśniach. „Jest ich
więcej.”
„Ilu?”
„Nie wiem, może z pięciu.
Przynajmniej tyle ich widziałem.”
„Cholera.” – przeklęła cicho. „Wiedziałam.”
Mordo zbierał potężna armię na
obławę przed jedną czarodziejką. Był zwykłym szaleńcem lub przygotowanym na
każdą ewentualność.
„Liz…” – Tommy wychrypiał czując
jak jego świat zaczął wirować. „Ktoś cię chroni, dlatego tak długo nie mogłem
cię tu znaleźć. Masz jeszcze sprzymierzeńców na Ziemi.”
„To ma sens.” – powiedziała. „Co
z Thalią?
„Kamień…” – wyjąkał.
„Co? Jaki kamień?” – warknęła
pod nosem. „Gdzie ją znalazłeś? Tommy? Tommy?! Cholera!”
Blondyn odpłynął, a za drzwiami
do jego celi zaczęło się kotłować. Elizabeth obejrzała się przez ramię i
oceniła sytuację. Miała tylko kilka sekund zanim dwóch młodych strażników
wejdzie do środka i namiastkę energii do wykorzystania, aby przenieść się do
sypialni. Skupiła się na mistycznej energii, która wypełniła jej żyły w ułamku
sekundy, czuła jak powietrze wibruje od jej nadmiaru i przeniosła się na środek
swojego pokoju. Serce waliło jej jak szalone pompując krew w zastraszającym
tempie, której szum słyszała w uszach, a oddech był tak szybki, że wpadła w
hiperwentylacje. Na szczęście po kilku minutach jej stan wrócił do normalności,
a ona miała do wykonania jeszcze jedno zadanie.
Z trudem doszła do drewnianego
biurka i otworzyła laptopa. Pół godziny później zasnęła na antycznym meblu.
* * *
Na początku nie chciała mówić
Stephenowi o jej nocnej wędrówce po Sanktuariach, ale młody Mistrz Sztuk
Magicznych był wyjątkowo czujny, jeśli chodziło o jej kłamstwa i mataczenia.
Czasami wydawało jej się, że mógł czytać ją jak otwartą książkę, jakby uczył
się ruchów i postępowania czarodziejki na pamięć, a później analizował je w
zaciszu swojej sypialni, wyciągając właściwe wnioski. Poza tym dwójka młodych
uczniów, pilnująca celi Thomasa, zdążyła narobić już niezłego szumu i z
pierwszymi promieniami słońca Wong wpadł do pokoju przybranej siostrzyczki, purpurowy
ze wściekłości.
„Elizabeth! Dlaczego ty za
każdym razem pakujesz się w kłopoty na własne życzenie?! Wytłumacz mi to!” –
donośny głos mistrza poderwał do góry śpiącą czarodziejkę.
Już wtedy wiedziała, ze noc spędzona na
drewnianym blacie obok włączonego laptopa była zdecydowanie złym pomysłem. Kark
bolał ją niemiłosiernie, a w mięśniach i płucach wciąż odczuwała nieprzyjemne
skutki używania swoich mocy.
„Błagam cię, nie zaczynaj tym
razem. Musiałam tam pójść i dowiedzieć się kilku rzeczy. Stephen by mi na to
nie pozwolił, a w jego obecności Thomas cały czas kręcił i zbaczał na inny
temat.”
„Więc postanowiłaś zobaczyć się z
nim sama bez uprzedzenia mnie o tym. Czy choć przez chwilę pomyślałaś o tym co
by się stało, gdyby twój przyjaciel zdołał się uwolnić?”
„Jest porządnie spętany.
Potrzebowałby ogromnej siły, by uwolnić się z takich więzów. Jest potężny, ale
nie aż tak. Same mięśnie w tym nie pomogą, a magia? Wong, on jest tylko Nawigatorem.
Całkiem dobrym Nawigatorem, ale nie najlepszym, a już na pewno nie w takim
stanie.”
„Wolałbym, aby w tym miejscu nie
używać słowa magia, a raczej mistycyzm.” – głęboki głos Stephena Strange
wypełnił uszy kasztanowłosej czarodziejki, a na jej ustach od razu zakwitł
delikatny uśmiech.
Akwamarynowe oczy objęły
sylwetkę przystojnego czarodzieja i przez krótki moment przeszywały go
spojrzeniem zanim Elizabeth nie ruszyła po szklankę wody do kuchni i nie minęła
go w drzwiach. Przechodząc obok Strange’a poczuła przyjemne, motylkowe
mrowienie w żołądku i dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Emanował tak silną energią, że
nie mogła przejść obok niego obojętnie i musiała skraść jeszcze jedno
spojrzenie na jego twarz. Zastanawiała się czy czuł to samo co ona.
Wong westchnął zrezygnowany i
odwrócił się do przyjaciela.
„Może ty zdołasz przemówić jej
do rozumu, bo ja już nie mam na to siły.” – warknął oschle. „ Masz na nią jakiś
dziwny wpływ, na który ona ku mojemu zdziwieniu reaguje. To jest naprawdę dziwne.”
– wymachiwał znacząco rękami pomiędzy Strangem, a kuchnią, w której zniknęła
czarodziejka na co Stephen zareagował głupawym uśmieszkiem.
„Denerwujesz się przy niej jak
nastolatek.” – Strange ściszył głos, a bibliotekarz obrzucił go oskarżycielskim
spojrzeniem.
„Strange, ona za każdym razem
robi co chcę i pakuje się w jeszcze większe kłopoty. Jak mam się nie
denerwować, gdy jej życie wisi na włosku, co? Kocham ją jak siostrę i do jasnej
cholery, nie jestem nastolatkiem.”
Elizabeth wróciła z kuchni ze
szklanką wody dla siebie i parującym kubkiem nieziemsko pachnącej kawy, który
podała Stephenowi z uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niego. Były neurochirurg
podziękował jej skinieniem głowy i odwzajemnił uśmiech kobiety, a Wong
zrezygnowany uniósł ręce do góry prosząc wszystkich mistrzów o cierpliwość do
tej dwójki.
„Więc Elizabeth…” – zaczął Stephen.
„…powiesz mi kim są Nawigatorzy i dlaczego nikt mi o nich nie wspomniał
wcześniej?”
„To bardzo stara, wręcz pradawna
grupa ludzi o wyjątkowych zdolnościach. Zapytasz, dlaczego wyjątkowych, cóż…
Nawigatorzy rodzą się z darem, dzięki któremu są w stanie znaleźć miejsce
pobytu każdego istniejącego czarodzieja w każdym zakątku wszechświata. Nie
ogranicza ich przestrzeń i czas, przebiją się przez każdy wymiar. Są jak mapa z
zaznaczonymi pionkami, których zmiana miejsca pobytu jest natychmiast zauważona.
To niezwykle wrażliwe istoty zmuszone cały czas rozwijać swój dar.” –
czarodziejka uśmiechnęła się krótko. „James nazywał ich złodziejami.”
„Złodziejami?” – zapytał Strange.
„Przy nich nie jesteś kimś
anonimowym, bo kradną twoje współrzędne.” – wyjaśniła i upiła łyk wody. „Thomas
jest jednym z ostatnich Nawigatorów, a przynajmniej był, bo na razie jest w
Kamar-Taj. Na nic się nie przyda Mordo, jeżeli pozostanie na Ziemie i nie
będzie się z nim kontaktował. Właściwie może nam jeszcze pomóc.”
„Jest w stanie to zrobić.” –
szepnął Wong, a spojrzenia przyjaciół padły na niego. Pośpieszył więc z
wyjaśnieniami. „Thomas jest w stanie się z nim skontaktować.”
„Też tak podejrzewałam, gdy
rozmawiałam z nim w nocy.” – Strange rzucił swoje rozczarowane spojrzenie na
Elizabeth. „Musiałam. Wyjaśnię ci to później. Mordo w jakiś sposób go
kontroluje. Podał mu coś dzięki czemu ma nad nim władzę, nie wiem może jakiś
napój, truciznę, a może to po prostu zaklęcie. Wong musisz się tego dowiedzieć.
Wiem co o nim myślisz, ale postaram się go przekonać na naszą stronę. Nawigator
to potężny sojusznik.”
„Postaram się, ale ten pomysł
wcale mi się nie podoba.”
„Domyśliłam się.” – wyszeptała pod
nosem i zaraz odchrząknęła próbując zamaskować swoje dogryzanie.
Całe szczęście Wong nie miał zamiaru
odpowiadać na zaczepki tylko pokręcił głową.
„Skąd wiemy, że Thomas jest
kontrolowany?”
„Jego zachowanie na to wpływa.
Gdy ktoś się nim bawi jest arogancki, pełen jadu, wściekły. Próbuje zmieszać
mnie z błotem, obrzuca obelgami, twierdzi, że nim manipuluje. Wydaje mi się, że
w ten sposób próbuje mi przekazać o tym, że sam jest manipulowany. Poza tym w
ciągu paru sekund ze zwykłego dupka stał się mężczyzną, który stracił wszystko
i nie chce żyć. Płakał.”
„A może on tylko gra? Nie
widziałaś go kilka miesięcy. Mógł się zmienić. Traumatyczne przeżycia mocno
wpływają na ludzi. Czasami osoby, które znamy nie są już tymi samymi ludźmi.”
„Oczywiście, że mógł. Nie
zapominaj tylko jednego Stephen, znam go szmat czasu i poznałam wiele jego
zachowań w różnych sytuacjach. To nadal ten sam Tommy, który droczył się ze mną
na milion sposobów, ale był gotów oddać życie za moją rodzinę.”
„Widzisz w nim dobro, którego ja
nie potrafię dostrzec.” – powiedział Wong, a Elizabeth spojrzała na niego.
„Bo, aby dostrzec prawdę musisz
zajrzeć głęboko w oczy. To prawda, że oczy są zwierciadłem duszy. To prawda, że
one wyrażają najwięcej emocji, kiedy reszta twojego ciała nie reaguje. W oczach
Tommy’ego widzę desperacką próbę ucieczki. Został wplątany w zemstę Mordo.”
„Wiesz, ze jeżeli Mordo go
kontroluje to może wiedzieć, gdzie cię szukać?”
Elizabeth uśmiechnęła się
szeroko do dwójki mężczyzn.
„Nie straciłam wszystkich
sojuszników na ziemi. Jest pewna osoba, która mnie chroni i nie pozwoli, aby
Mordo się do mnie dobrał. To kobieta z ogromnym doświadczeniem i długą
przeszłością. Spotkamy się z nią w Szwajcarii w domu mojego ojca.”
* * *
Witajcie kochani (;
Strasznie przepraszam was, że tak długo nic nie dodawałam, ale mój laptop przeżywał kryzys wieku średniego i nie byłam w stanie przez to nic dla was napisać. Teraz wróciłam i postaram się, aby posty były dodawane co tydzień. (;

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz